Fuji SL 1.1, którego testowaliśmy w Ligurii w 2016 roku, był strasznie drogi, niewiarygodnie lekki i, delikatnie mówiąc, dość niepraktycznie skonfigurowany. Po ponad czterech latach SL 1.1. znów zawitał w nasze progi. Konstrukcyjnie niemal nie zmieniony, a jednak pod każdym względem inny. Co widać od razu: przytył o 2 kg i schudł o 30 tys. zł. Czy to rozsądna dieta?
Wśród porad dotyczących zakupu roweru jedną z najpopularniejszych – często zamykających dyskusję – jest: „Kup taki, jaki ci się najbardziej podoba”. Dla mnie rower w tym malowaniu wyglądałby super, gdyby był rok… 2012. Wszystko inne też jest w nim „nieco inaczej” niż zakładają aktualne trendy – nie ma żadnej integracji mostka z górną rurą, sterowej z widelcem, żadnych płetw, obniżonego tylnego trójkąta, dziwnych przekrojów „podsiodłówki”. Wszystko jest takie… normalne.
Fuji SL wygląda tak skromnie, że wśród znajomych nikt nie zarejestrował nawet obecności SRAM Force AXS z korbą 48/35 i kasetą o 12 przełożeniach 10-33. Nawet koła ukrywają przed ciekawskimi fakt, iż mają karbonowe obręcze. Nic dziwnego, że kiedy mówiłem komuś o cenie tego sprzętu, nikt nie chciał wierzyć. W świecie przepełnionym produktami krzyczącymi z daleka “Kup mnie!” ten rower jest zaskakującym wyjątkiem.
Ale są w tym rowerze cechy pozaestetyczne, które sprawiają, że można się w nim zakochać i zacząć poważnie myśleć o wydaniu 23 000 zł. Pierwsza rzecz to sztywność ramy. Przyspieszanie od dawna nie było w żadnym rowerze tak odczuwalne – a jest to zasługa całego układu – i czuć w rękach i nogach, że cały wysiłek idzie prosto w koła odziane zresztą w znakomite opony Vittoria Corsa Graphene 2.0.
Koła Oval też mają w sobie coś konserwatywnego. Owszem, przyzwoicie lekkie – niecałe 1500g – ale szerokość wewnętrzna obręczy to tylko 19 mm, więc szerszych opon niż fabryczne 25 mm lepiej tu nie wkładać. Nie, żeby była taka konieczność – fabryczny zestaw pozwala jeździć na dość niskim ciśnieniu i zachować komfort, choć Fuji SL trudno nazwać szosówką na bardzo kiepskie asfalty.
Fuji SL 1.1 ewidentnie da nam wszystko, co najlepsze, na gładkich lub przynajmniej niedziurawych drogach. Oczywiście przejedzie przez to, co będzie trzeba, i tu właśnie tkwi różnica w stosunku do poprzednika, który był za lekki, za drogi i robił wrażenie zbyt filigranowego, by brutalnie wjeżdżać nim na kiepskie trasy. Ten z kolei to typ twardziela i to introwertycznego.
Każdy z testerów wspomina, że jadąc nim szybko przestał myśleć o tym rowerze jak o maszynie testowej – tak bardzo Fuji SL 1.1 jest wygodny, nawet bez precyzyjnego ustawiania. Wiadomo, że to kwestie indywidualne, ale biorąc pod uwagę różnice anatomiczne między każdym z nas, aż dziw, że to się udało. Poczucie komfortu uzupełnia obsługa napędu SRAM Force AXS, który znakomicie komponuje się w tym zestawie.
Fuji SL 1.1 ewidentnie da nam wszystko, co najlepsze na gładkich lub przynajmniej nie dziurawych drogach. Oczywiście przejedzie przez to, co będzie trzeba, i tu właśnie tkwi różnica w stosunku do poprzednika
Testy prowadziliśmy głównie zimą, która w tym roku okazała się wyjątkowo hojna w kwestii opadów śniegu. Niby nie najlepszy to czas na testowanie szosówki, ale w mojej ocenie najważniejsze cechy roweru ujawniają się w momencie, w którym dochodzi się do granicy strefy komfortu. Na słonecznej wyspie, w czasie urlopu, w jakimś egzotycznym miejscu wszystko będzie się świetnie układać nawet na starej szosówce z wypożyczalni. A zimą jest o wiele ciężej. Więcej ciuchów, grube rękawiczki, uciążliwe zmiany temperatur, zmęczenie, odwodnienie, głód, wiatr – wszystko to działa ze zdwojoną siłą i jeśli rower w takich trudnych momentach nie przeszkadza w powrocie do domu, jeżeli nie jest tym elementem, z którym trzeba właśnie walczyć, to można mówić o sporym sukcesie.
No więc Fuji, ze swoimi nie najszerszymi obręczami i oponami, udowadnia, że nawet na kiepskich asfaltach okolic jezior Nyskiego i Otmuchowskiego 25 mm i pięć barów z hakiem wystarcza, żeby wibracjami nie zadręczyć mięśni i zadbać o komfort i przyczepność. Wyjątkowa sztywność konstrukcji przekłada się bezpośrednio na odczucie pełnego wykorzystania pracy mięśni w drodze pod gorący prysznic i te drobne odczucia potrafią motywować znacznie bardziej, niż szybko rotujące napisy na kołach, tak lubiane kilka sezonów temu. I właśnie w takim stanie, jak się okazuje, idea sterowania przełożeniami w osprzęcie SRAM-a jest trudna do przecenienia, bo dwie spore łopatki są dużo prostsze w obsłudze w zimowych rękawiczkach. O zaletach elektrycznej zmiany przełożeń nie wspomnę, bo to po prostu standard w tej cenie i jestem zdania, że to tak samo potrzebne i zgodne z ideą upraszczania i usprawniania roweru, jak hamulce tarczowe.
Pozostaje sakramentalne pytanie: dla kogo jest ten rower? Na pewno nie dla osoby, która chce, żeby jej rower epatował nowoczesnością. SL 1.1 jest pełen sprzeczności, ale z drugiej strony Fuji pokazuje, że nie trzeba ramy wymyślać na nowo. Ewidentnie bez nowoczesnych rozwiązań nie udałoby się stworzyć tak wybitnej i kompletnej szosówki, która równie szybko przyspiesza, jak hamuje. Jest droga, ale konkurencyjne oferty wagowo nie odstają o więcej niż ów błąd pomiarowy.
Tekst i zdjęcia: Wojtek Sienkiewicz
Cena: 23 939 zł (5 449 euro)
www.fujibikes.com