Ten wywiad przeprowadziliśmy w 2019 roku, tuż po tym, jak Barbara Borowiecka, w koszulce TKK Pacific-Nestlé Fitness, wywalczyła złoty medal mistrzostw Polski w kolarstwie przełajowym. W następnym sezonie oddała koszulkę z orłem Zuzannie Krzystale, by odzyskać mistrzowski tytuł 24 stycznia 2021 roku. I wszystko wskazuje na to, że pojedzie 31 stycznia do Ostendy, by zmierzyć się z najlepszymi przełajowymi zawodniczkami w mistrzostwach świata.
Skąd kolarstwo wzięło się w twoim życiu?
Z turystycznych przejażdżek. Zaczęłam jeździć na rowerze w 2014 roku w oczekiwaniu na wyniki z matury.
Pamiętasz ten pierwszy rower?
Damka Rayon. Nie mam go już, sprzedałam.
A jak poszła matura?
Zaskakująco dobrze. Zdawałam rozszerzone egzaminy z chemii, matematyki i biologii, więc było się czym stresować. Szczególnie że bardzo chciałam dostać się na medycynę. Później zrozumiałam, że jednak nie chcę być aż tak odpowiedzialna za ludzkie zdrowie i życie, więc ostatecznie wybrałam fizjoterapię na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi.
Ale z rowerem zaprzyjaźniłaś się na dłużej.
Najpierw jeździłam długie wycieczki, a później kupiłam rower górski, Krossa Level R6. I w 2015 roku pojechałam swój pierwszy wyścig, maraton w Łasku. Tydzień później drugi maraton, który już wygrałam. Brałam też udział w maratonach w okolicy Warszawy – tam wówczas Grzegorz Wajs organizował cykl Lotto Poland Bike, a Cezary Zamana – Mazovia MTB. No i podczas zimowej edycji dostałam propozycję wejścia w szeregi WSKG Like Bike Kenda Team, mojej pierwszej kolarskiej drużyny. Bardzo mi pomogli w treningach, no i raźniej mi było, kiedy z nimi jeździłam. Bardzo często stawałam na podium. Ścigałam się na najdłuższych dystansach. Uznałam, że skoro lubię długie wycieczki, to będę rywalizować właśnie w maratonach. Ale w końcu przestało mnie to satysfakcjonować, ciągłe wygrywanie jest nudne, więc wyrobiłam sobie licencję elity. Uznałam, że „raz kozie smierć”, i pojechałam swój pierwszy wyścig przełajowy w Katowicach, to było 16 grudnia 2016 roku. Później kolejny – w Białymstoku. I wreszcie słynne mistrzostwa Polski w Sławnie, gdzie było -20°C, a może nawet jeszcze mniej… Przez cały rok 2017 startowałam z licencją elity w wyścigach XC – w Pucharach Polski i w Pucharze Mazowsza. Zaczęłam jeździć na wyścigi do Czech – byłam w Pradze, Bedřichovie, po drodze trafiła się też Kutná Hora. Przejechałam też kilka maratonów, w tym Kaczmarek Electric. Równocześnie w KSM Omega Łódź zaczęłam jeździć na tandemie. W sierpniu 2018 roku z Justyną Wilk pojechałyśmy nawet na mistrzostwa świata do Włoch, wywalczyłyśmy siódme miejsce. Wcześniej, w 2017 roku na zgrupowaniach tandemowych spotkałam trenera Mariana Kowalskiego, który prowadzi Anię Harkowską. Stwierdził, że skoro chcę jeździć przełaje i tak bardzo mi się to podoba, to wyśle mnie do Kacpra Szczepaniaka, który może mnie czegoś nauczyć i coś mi podpowiedzieć. Umówiłam się z Kacprem na 29 września na pierwszy trening u niego w Kłodawie.
Rozumiem, że zostawiłaś go gdzieś w lesie.
Nie, bez przesady. Ale stwierdził: „dobra, nadajesz się, możesz jeździć”. Uzbroił mi rower, pomógł wyposażyć się w ciuchy i zorganizować wyjazdy na wyścigi. W październiku pojechałam na pierwszy wyścig przełajowy z prawdziwego zdarzenia – to był Puchar Polski w Lublinie. No i tak przeżyłam cały sezon przełajowy aż do mistrzostw Polski w 2018 roku w Koziegłowach, gdzie wywalczyłam brązowy medal w elicie. Uznałam, że bardzo mi się to podoba i właśnie w tej kolarskiej dyscyplinie chcę się rozwijać.
Wybrałaś sobie specyficzną konkurencję, bo choć jest piękna, to w Polsce wciąż jest w powijakach, raczkuje. Trafiłaś do Toruńskiego Klubu Kolarskiego Pacific Nestlé Fitness Cycling Team. Czy oni będą cię wspierać w tych przełajowych startach?
Od początku było jasno powiedziane, że klub stawia na szosę, a przełaj jest jedynie uzupełnieniem. Ale szosa jest bardzo dobrym przygotowaniem do przełajów i stąd moja decyzja, żeby jeździć w klubie szosowym. Spotkałam trenera Leszka Szyszkowskiego podczas pokazów Gianta w Warszawie, zaproponował, żebym dołączyła do klubu i rozwijała się na szosie. Początkowo podeszłam do tego sceptycznie – nie chciałam jeździć na szosie. Ale po trzech miesiącach zadzwoniłam z pytaniem, czy to jeszcze aktualne. Zgodził się, dopiero zaczynamy współpracę, zobaczymy, co ze mnie wyrośnie. Okaże się w sezonie.
Kacper Szczepaniak i jego brat wyemigrowali z kraju, chcąc spełnić swoje marzenia o ściganiu się w przełajach. Dopuszczasz taki scenariusz?
Mam nadzieję, że tak się stanie. Cały czas chodziło za mną, by pojechać do Belgii. To się udało w okresie poświątecznym. Pojechałam w Belgii trzy wyścigi – DVV Verzekeringen Trofee w Azencross Loenhout (43. miejsce), Brico Cross w Bredene, DVV Verzekeringen Trofee – GP Sven Nys w Baal (27. miejsce). Zaskakująco dobrze mi poszło. Ale właśnie dzięki temu, że tam pojechałam, mogłam z czystą głową wystartować w mistrzostwach Polski i nie stresować się tym, co będzie w czempionacie.
Rozumiem, że te trzy wyścigi w Belgii dały ci dobre przygotowanie motoryczne z jednej strony, a z drugiej – pewność siebie. Miałaś również jakąś taktykę na ten wyścig?
To była trasa „na mojej ziemi”. W marcu przeprowadziłam się z Nowej Sobótki koło Łęczycy do Zwierzyna, który leży 5 km od Strzelec Krajeńskich. Wyścig u siebie zobowiązuje. Miałam okazję, by zaznajomić się z tą trasą. Tydzień wcześniej pojechałam poprowadzony na niej Scott MTB Challenge, a później jeszcze dwa razy tam trenowałam, więc poznałam wszystkie zakręty, newralgiczne miejsca, wiedziałam, jak przygotować sprzęt, i założyłam szytki z bieżnikiem na błoto. Nie zmieniałam nawet roweru, tak dobrze mi się jechało. Pewnie czułam się w zakrętach i to mi dało taką największą przewagę. Oglądałam później filmiki i widziałam, że tam właśnie dziewczyny się najczęściej przewracały.
Na mistrzostwach Polski „pojechałaś swoje”, co wystarczyło, by odstawić konkurentki. Pewnie nawet nie wiedziałaś, jak dramatyczny przebieg miała rywalizacja o podium, rozgrywająca się za twoimi plecami…
…kibice mi mówili. Słyszałam z tłumu głosy: „15 sekund przewagi! Pół minuty! Minuta! Dobra, jedź spokojnie! Uspokój tętno”. Mam wyczulony słuch na słowa trenerów.
To była twoja strategia, czy tak wyszło?
Strategia była właśnie taka, by dobrze, mocno wystartować. Bardzo chciałam jako pierwsza dojechać do takiego siodła, gdzie trzeba było zbiec, podbiec, zbiec i szybko wskoczyć na rower. Wiedziałam, że jeśli tam zrobi się tłoczno, jeśli tam się zblokuję w tym tłumie, to będzie łatwo i o błąd, i o wywrotkę. Tam było bardzo głębokie błoto, takie aż za kostki.
Technika w przełajach ma ogromne znacznie – czy ty się w tym dobrze czujesz?
Nie sprawia mi to problemu, ale wciąż mam wrażenie, że robię to za mało dynamicznie, za mało pewnie. I za krótko – jeszcze mi to nie weszło w nawyk. Robię to całkiem nieźle, ale jestem przekonana, że można to jeszcze usprawnić.
Gdzie uczyłaś się tej przełajowej techniki?
Przede wszystkim oglądałam relacje z Pucharów Świata, z wyścigów w Belgii, podglądałam, jak oni się poruszają, co robią, później na treningach usiłowałam to choć w minimalnym stopniu naśladować. Ale najwięcej techniki samo „weszło mi” po prostu podczas startów, a miałam ich naprawdę dużo – weekend w weekend ściganie, zwykle po dwa wyścigi. Było się gdzie tego uczyć.
Czy jest zawodniczka lub zawodnik, który szczególnie ci imponuje, a może lubisz oglądać ich jazdę?
Zdecydowanie jest to Mathieu van der Poel. Obserwowanie go na wyścigach, tego, jak on się porusza… kocur! Miałam przyjemność zobaczyć go w akcji podczas wyścigów w Belgii. Notabene – były tam rzesze kibiców i bardzo serdeczni ludzie. Podeszła do nas nieznajoma, która zaproponowała prysznic u siebie w kamperze, a potem zaprosiła nas na ciepłą domową zupę. Spotkałam tam Polaka, który pojechał w poszukiwaniu lepszych perspektyw sportowej kariery i tak już został na kolejnych 20 lat. Umówiliśmy się na trening, więc pokazał nam kultowe podjazdy, w tym Koppenberg.
Wyścig, który teraz cię czeka?
Chciałoby się powiedzieć, że mistrzostwa świata w Danii (rozmowa przeprowadzona w roku 2019 – przyp. red.). Ale nie wiem, czy to się uda. Jeśli PZKol mi tego wyjazdu nie zapewni, może być bardzo trudno pozyskać fundusze. A pierwszy start, który na pewno mogę przewidzieć, to z Pacyfikiem, zapewne Ślężański Mnich lub kryterium w Dzierżoniowie.
Kryterium powinno ci się spodobać.
Jeździłam na tandemie kryteria i one bardzo mi się podobały.
Jak w ogóle podchodzisz do treningów i startów na szosie. Czy jest w nich coś, co ci się podoba?
Szczerze mówiąc – jeszcze nie. Trzeba to jeździć i tyle. Choć podobają mi się na szosie ucieczki, kiedy trzeba się zebrać i jechać mocno. Kryteria, jak wspomniałam, bardzo mi się podobały. Tam się cały czas coś działo, dynamicznie rozwijała się akcja. Na torze w Poznaniu na Kolarskich Czwartkach także mi się podobało.
Jakie zatem cele stawiasz sobie w sezonie 2019?
Jeśli chodzi o szosę, chciałabym pojechać na mistrzostwa Polski. Nie wiem, czy uda mi się stanąć na podium. Bardzo liczę, że kiedyś będzie to możliwe.
Studiujesz, startujesz w wyścigach…
…na szczęście mam indywidualny tok studiów. Przeniosłam się na AWF w Poznaniu, na fizjoterapię, a na uczelni pozytywnie podchodzą do sportowców, więc indywidualny tok nauki nie był problemem. Pojawiam się na połowie zajęć, zaliczam. Teraz mam sesję, więc tej nauki jest trochę więcej.
Masz czas na coś innego poza kolarstwem?
Kolarstwo pochłania mnie całkowicie. Na nic innego nie mam czasu.
Miałaś też bardzo intensywny ten sezon 2018. Zdążyłaś wypocząć trochę przed MP, czy to wszystko wydarzyło się w ogniu walki?
Wszystko z rozpędu. Nie lubię odpoczywać. Lubię, jak się cały czas coś dzieje. Zresztą z sezonu letniego, po ściganiu się w maratonach, przeszłam płynnie w sezon przełajowy. Poza tym wystartowałam w tzw. międzyczasie w dwóch duatlonach.
Gdyby było ciepło, po drodze pewnie trafiłby się też jakiś triatlon?
Nie lubię pływać, więc raczej nie. Bieganie jeszcze ujdzie, ale najchętniej wybieram rower, najlepiej – przełajowy.
Rozmawiała: Małgorzata greten Pawlaczek
Tekst ukazał się w SZOSIE 2-2019, dostępnej także wersji CYFROWEJ