
Kolarze czasowi dzielą się na tak zwanych rasowych czasowców, mających nierzadko ogromne doświadczenie i wiele tytułów zdobytych również na torze, oraz tych, którzy czasówkę potrafią pojechać najlepiej na dużym zmęczeniu. Pracując na zapleczu peletonu, przez kilka ostatnich lat miałem okazję obserwować rozkwit talentu Macieja Bodnara, a także przyglądać się, jak technikę jazdy w aerodynamicznej pozycji doskonali Alberto Contador
Tekst: Arkadiusz Wojtas
Zdjęcia: Kristof Ramon
Czasy, kiedy Tour de France wygrywano z przewagą kilkunastu minut, minęły bezpowrotnie. O zwycięstwie w tym najbardziej prestiżowym kolarskim wyścigu decydują dziś często sekundy i coraz częściej akurat te sekundy (lub nawet ich setne części) urwane rywalowi podczas indywidualnej jazdy na czas. Co roku większość kibiców, typując zwycięzcę wyścigów wieloetapowych, naturalnie obstawia najlżejszych i najwytrwalszych górali, zapominając o okresie świetności Miguela Induraina, który właśnie podczas jazdy indywidualnej na czas dosłownie „zjadał” wypracowaną przez górali przewagę, wygrywając „Wielką Pętlę” pięć razy z rzędu. Nawet nie sięgając do historii grand tourów z ubiegłego wieku, wystarczy przypomnieć choćby chwile grozy, jakie przeżywaliśmy na ostatniej Vuelcie, kiedy wytrzymujący trudy gór i nie dający się łatwo zgubić Tom Dumoulin (brązowy medalista mistrzostw świata w jeździe na czas) wjeżdżał jako zwycięzca na metę ITT w Burgos. Pamiętamy też zwieszoną głowę Rafała Majki, któremu wówczas wydawało się, że podium Vuelta a España przegrał z tym młodym, zdolnym czasowcem.
W każdym tygodniowym cyklu treningowym Alberto Contador zawsze uwzględnia pracę nad poprawą techniki jazdy na czas
Marząc o zwycięstwie w jednym z trzech tourów, należy uwzględnić więc prosty, wydawać by się mogło, wniosek. Trzeba mieć w drużynie asa w postaci leciutkiego górala, który świetnie jeździ na czas! Cóż, porównując wzrost i sylwetki kolarzy specjalizujących się w jeździe po górach z kolarzami czasowymi i torowymi, gołym okiem widać znaczne dysproporcje chociażby w masie mięśniowej zawodników. Wyjątkiem, który potwierdza tę regułę, jest mistrz Contador, który świetnie jeździ po górach i na czas, dzięki czemu do swojego palmarès dopisać mógł aż dziewięć wielkich zwycięstw. Drobny hiszpański kolarz swoje sukcesy zawdzięcza genialnej kombinacji niezwykłej wydolności podczas długich górskich etapów i nieustającej pracy nad poprawą techniki jazdy na czas. W każdym tygodniowym cyklu treningowym Contadora zawsze jest miejsce na rower czasowy. Nie oznacza to jednak, że dzielny Hiszpan raz w tygodniu zagina się w aerodynamicznej pozycji w katorżniczych tempówkach, ale przede wszystkim, że nawet jadąc na przejażdżkę z przyjaciółmi, ćwiczy swoje ciało, przyzwyczajając je do mało komfortowej pozycji wymuszonej lemondką.

Czasami o włos
W dobie, gdy o sukcesie kolarzy decydują „marginal gains” – a będąc w tym miejscu przy wspomnianej wcześniej, prawie półleżącej pozycji – nie da się pominąć milczeniem całego aerozamieszania, jakie robi się wokół sprzętu. Od kół zaczynając, poprzez noski butów, ramę roweru, aż po czubek głowy – kolarz startujący w jeździe na czas winien być w całości AERO. Nie będę przytaczał historycznych rewolucji, jakie wywołali panowie LeMond czy Moser, ani opisywał szczegółowo ewolucji kół i kształtu ramy, bo nie starczyłoby mi tego wydania, a i tak nie napisałbym nic, czego nie wiedzą kolarscy trendsetterzy. Szerokie opony rozcinające powietrze tak, by nie wpadało ono w szprychy, a odbijało się od specjalnie skonstruowanej, opływowej ramy, dziurawe widelce zwane speedforkami, obręcze kół o powierzchni pokrytej regularnymi wgłębieniami przypominającymi piłeczkę golfową, czy w końcu kombinezon kolarza o strukturze rybiej łuski i kask zmieniający go w „aliena” – wszystko to nie spełni swej roli bez rzetelnego bikefittingu.
Z kolei ustalenie optymalnego ułożenia na rowerze, pozwalającego osiągnąć kompromis pomiędzy komfortem jazdy a najlepszym wykorzystaniem zaawansowanej technologii i predyspozycji fizycznych kolarza, pozostaje w sferze życzeń, jeśli wypracowanej pozycji nie sprawdzi się następnie w tunelu aerodynamicznym. Do tej pory sylwetkę kolarzy po bikefittingu sprzętowym korygowano w tunelach aerodynamicznych przeznaczonych do testów samochodów wyścigowych. Kolarze z naszej drużyny dopracowywali więc swą pozycję na rowerze w tunelu McLarena w Anglii. Jednak obiekty zbudowane z myślą o samochodach nie są idealnie przystosowane do testowania rowerów, osiągających jednak niższe prędkości. Jest najwyraźniej coś na rzeczy w tej całej zabawie w aero, skoro w tym roku w Belgii otworzono pierwszy w Europie tunel przeznaczony wyłącznie dla kolarzy.

Moc spod kasku
Mamy więc naturalne predyspozycje fizyczne i zaawansowaną technologię popartą nie mniej zaawansowanymi testami. Dywagując na temat dobrych wyników w jeździe na czas, nie możemy jednak zapomnieć o jeszcze jednym, o ile nie najistotniejszym szczególe, jakim jest głowa. Tak, właśnie ta zakuta w hipernowoczesny kask łepetyna ma niesamowite znaczenie w walce o zwycięstwo. Kolarze to z reguły twardzi ludzie, bo dyscyplina, od której robią się odgniotki na tylnej części ciała, do łatwych przecież nie należy, więc niejako oczywistością jest, że muszą mieć również silną psychikę. Są jednak pośród nich tacy zawodnicy, którzy oprócz bezpardonowego zaginania się w ciężkich warunkach pogodowych ramię w ramię z kolegami z peletonu potrafią również okiełznać swą psychikę podczas samotnego, kilkudziesięciokilometrowego wyścigu z czasem.
Dywagując na temat dobrych wyników w jeździe na czas, nie możemy zapomnieć o chyba najistotniejszym szczególe, jakim jest głowa
Jednym z takich herosów jest Maciej Bodnar. Prócz predyspozycji fizycznych nasz dzielny czasowiec ma nie tylko ogromne doświadczenie, ale wsparcie i szacunek całej drużyny. To zaś pozwoliło mu kiedyś uwierzyć w swoje możliwości i rozwinąć talent, co dziś z kolei przekłada się na jego chłodną głowę podczas jazdy na czas. Pracujący ciężko dla swoich kolegów na wyścigach wieloetapowych Maciek, w dniu czasówki może poczuć się jak prawdziwy lider, gdyż cała obsługa stara się, żeby tego dnia nie zabrakło mu dosłownie niczego. Każdy z nas zwraca więc uwagę, by nawet podawane mu podczas rozgrzewki żele były w jego ulubionym smaku. Nikt też nie ciosa mu kołków na głowie, gdy przed ITT Maciek oszczędza nogę, a dyrektorzy sportowi nie posyłają go w odjazdy, dbając, by czasówkę jechał możliwie na jak największej świeżości… o ile o takiej można mówić po kilku bądź kilkunastu dniach w wielkim tourze. Na szczęście nasz skromny Maciek to prawdziwy diament, bo należy nie tylko do rasowych czasowców, ale i do takich specjalistów, którzy nawet mając już w nogach kilka tysięcy kilometrów, potrafią jeszcze w mistrzowski sposób powalczyć z czasem.
Tekst ukazał się w SZOSIE 4/2016, dostępnej także wersji CYFROWEJ