Zamiast szampana frytki i piwo

Wyczerpanie, ból od palców przez nadgarstki, łokcie i ramiona aż do korzeni zębów; adrenalina, nerwy i gigantyczne emocje – nawet u największych kolarskich herosów pojawia się zarówno euforia, jak i strach. O klasykach północy napisano już wiele i można by rzec, że prawie wszystko, jednak co roku wraz z nadejściem wiosny wyścigi po belgijsko-francuskich brukach rozpalają na nowo wyobraźnię kibiców i głowy żądnych zwycięstwa kolarzy

Tekst: Arkadiusz Wojtas
Zdjęcia: Kristof Ramon

Omloop Het Nieuwsblad, Kuurne-Bruksela-Kuurne, Dwars Door Vlaanderen, E3 Harelbeke, Gandawa-Wevelgem to dla niektórych cel sam w sobie, dla innych zaś rozgrzewka przed Ronde Van Vlaanderen, które z kolei bywa najważniejszym przetarciem przed legendarnym Paris-Roubaix.

Zosia samosia rzuca rowerem

Znam co najmniej kilkunastu kolarzy, dla których zdobycie tęczowej koszulki mistrza świata jest niemal tak samo ważne jak uniesienie nad głową prestiżowej nagrody, jaką jest granitowa kostka, o którą rozbijają się, dosłownie i w przenośni, marzenia wielu. To właśnie ten znienawidzony i ukochany jednocześnie bruk łączy wszystkie wymienione wyścigi, a o ów „rzut kostką” często wygrywają najsilniejsi psychicznie, podczas gdy o „rzut rowerem” mogą przegrać nawet ci fizycznie najmocniejsi.

Nie bez przyczyny ta aluzja do zeszłorocznego pecha Petera Sagana, który podczas Roubaix, będąc w czołowej grupie na 6 km przed metą, z powodu defektu rzucił w nerwach swój rower na pobocze. Mimo że wielu specjalistów stawiało Sagana poza podium „Piekła Północy”, ja wiem, że był bardzo dobrze przygotowany i tylko pech, a jak się później okazało – usterka elektronicznych przerzutek wyeliminowała go z walki o podium. Przyglądając się rozwojowi ambitnego Słowaka, śmiem również twierdzić, a nawet siać zamęt wśród bukmacherów, że jeśli chodzi o wiosenne klasyki, rok 2016 będzie rokiem Petera Sagana.

Jeszcze Bjarne Riis, który postanowił zainwestować w utalentowanego zawodnika, powtarzał mu, że mimo jego zdolności taktycznych i wyjątkowej wszechstronności żadnego z jednodniowych wyścigów nie da się wygrać bez drużyny. Peter, znany w peletonie jako Zosia samosia, uczył się więc pilnie przez miniony rok nie brać wiatru przez cały wyścig tylko na siebie i atakować dopiero w takim momencie, kiedy jego mięśnie będą w stanie wytrzymać maksymalny wysiłek aż do mety. To, że lekcję odrobił, pokazał wszystkim w Richmond i wierzę, że jest w stanie powalczyć o najwyższe miejsce na podium belgijskich monumentów, chyba że… zawiedzie sprzęt albo drużyna.


Z klasykami jest tak, że choćby nie wiem jak dobre technicznie było zaplecze, zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego. Trzeba być przygotowanym dosłownie na wszystko


O tę ostatnią nie martwię się tak bardzo, ponieważ trzon teamu budowany na wiosenne klasyki pod Petera składa się z samych oddanych przyjaciół i sprawdzonych w boju żołnierzy. Najbardziej doświadczony z całej ekipy Maciej Bodnar, jak to się mówi, zjadł zęby na belgijskich kostkach i zna dosłownie każdy odcinek brukowanych sekcji jednodniówek. Wraz z najlepszym przyjacielem Saganowi z pomocą pospieszą: przyszywany brat Michael Koral, Oscar Gatto, Nikolay Trusov, Pavel Brutt i Daniele Bennati. Jeśli mistrz świata wykorzysta ich moc i oddanie, a sprzęt nie zawiedzie, Peter będzie mógł potem nawet rzucić ową kostką, bo przecież całowało ją już wielu.



Tymczasem o szczęście czy jak kto woli – uśmiech fortuny podczas „Piekła Północy” rzucać będą zwykłymi kośćmi do gry mechanicy i dyrektorzy sportowi wszystkich drużyn. Z klasykami jest tak, że chociażby nie wiem jak dobre technicznie było zaplecze, zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego, jak chociażby usterka wymienionych wyżej elektrycznych przerzutek, które nie wytrzymały potu i kurzu gromadzącego się przez 6 godzin walki na trasie. Trzeba być przygotowanym dosłownie na wszystko.

Zacznijmy więc od początku…

270 – to liczba bidonów, jakie przygotowujemy na każdy z klasyków, gdy – dla porównania – podczas najbardziej upalnych etapów wyścigów wielodniowych kolarze wypijają od 140 do 180 bidonów. Zapytacie, dlaczego tak dużo i kiedy oraz gdzie te wszystkie bidony zostają rozdane. Przede wszystkim z powodu brukowanych sekcji, na których telepie nie tylko kolarzem, ale i rowerem. Na końcu każdego z nieprzyjemnych odcinków czeka ekipa z bidonami i jeśli któryś z kolarzy wytrzepie buteleczkę gdzieś po drodze, zaraz dostaje nowiutką, by zazwyczaj zgubić ją na kolejnym bruku. Z tymi bidonami to jest też tak, że wokół tych, które zostały podane na ostatnich kilometrach morderczego ścigania, krążą dosłownie legendy. Celebrujący każdy wyścig Belgowie z ust do ust i z pokolenia na pokolenie potrafią przekazywać opowieści o łyku, który ten czy inny heros wziął z bidonu podanego przez dziadka na kilka kilometrów przed metą i jak ów łyk sprawił, że kolarz wyścig jednak ukończył. No dobrze, zapytacie znowu, ale skąd u licha wzięli się w opowieści Belgowie? Czy kolarze podczas wyścigu mogą sobie, ot tak, brać bidon od kogo popadnie? I tutaj kolejna ciekawostka, a w zasadzie pomysł, na jaki wpadł wspomniany już wyżej Riis. Ponieważ każda drużyna ma swoje ograniczenia personalne, a na trasie wyścigu mogą się przemieszczać tylko samochody kierowane przez osoby zatrudnione w danym teamie, Bjarne wpadł na pomysł, żeby do pomocy na klasykach zaangażować lokalnych przyjaciół teamu, pasjonatów szczerze kochających kolarstwo i jednocześnie znających doskonale każdą niedogodność nawierzchni swojego podwórka, na którym odbywa się większość wiosennych wyścigów. Tylko sprawdzeni, godni polecenia kolarze amatorzy, byli kolarze lub mechanicy tworzą tak zwany dream team, którego zaufani członkowie są rozwożeni na newralgiczne punkty trasy przez członków obsługi Tinkoff.


Ośmiu zawodników obsługiwanych jest przez sześć ekip rozstawionych pod koniec brukowanych sekcji i dwa wozy techniczne jadące za peletonem. W pogotowiu jest 30 kompletów kół i 270 bidonów


Mamy więc sześć ekip rozstawionych pod koniec najtrudniejszych brukowanych sekcji i dwa wozy techniczne jadące za peletonem. Każdy z dreamteamowych zespołów oprócz bidonów dysponuje trzema kompletami kół i co najmniej dwiema parami rąk, które w razie potrzeby są w stanie takie koło szybko zmienić. Do tego wozy techniczne jadące za peletonem mają ze sobą od 6-7 kompletów kół, co daje w sumie niebagatelną liczbę 30 kompletów i 3,75 koła na każdego z ośmiu startujących zawodników.

Klasyczny wyścig zbrojeń

Kolejnym ważnym elementem belgijskiej ruletki są opony, no i oczywiście sam rower. Opony przygotowywane na klasyki są wyjątkowe i wymagają wyjątkowego traktowania. Do tej całej masy kół, jakie wymieniłem wyżej, mechanicy zakładają ręcznie robione szytki o grubości 27-28 mm, przed założeniem których nakładana jest podwójna ilość kleju. Należy nadmienić, że szytki zamawiane są dużo wcześniej, ponieważ muszą swoje odleżeć w magazynie. Opona, prawie jak wino, musi leżakować minimum rok, gdyż udowodniono, że wtedy klei się ją dużo lepiej.

Wielu specjalistów było zdania, że Peter Sagan nie stanie na podium „Piekła Północy”, choć był bardzo dobrze przygotowany. Sprawę rozstrzygnął, na niekorzyść Słowaka, defekt elektronicznych przerzutek

W dobie wyścigu zbrojeń producenci rowerowi prześcigają się w tworzeniu ram dedykowanych tylko i wyłącznie do ścigania po bruku. Geometria takiego roweru jest zazwyczaj delikatnie wydłużona w stosunku do jego odpowiednika rozmiarowego, przeznaczonego do typowych wyścigów szosowych, co pozwala na lepsze tłumienie drgań. Batalię o eliminację wyczerpujących wstrząsów wspomagają również nierzadko wkładki elastomerowe w konstrukcji przedniego widelca oraz w sztycy. W laboratoriach największych gigantów rowerowych opracowywane są kolejne optymalne ułożenia włókien węglowych, mające zminimalizować wydatek energetyczny poniesiony przez kolarza na nierównej nawierzchni.
Żeby wyeliminować cierpienie i ból w rękach, pod standardową owijkę naklejane są podkładki żelowe umiejscawiane na górnym i dolnym chwycie. Palce oklejane są taśmą do tapingu, a na nadgarstki część kolarzy zakłada również różnego rodzaju opaski uciskowe, mające później przyspieszyć powyścigową regenerację.


Na mecie czeka nagroda w postaci kufla belgijskiego piwa, hamburgera i solidnej porcji belgijskich frytek


No właśnie – zapytacie – co z tą regeneracją po wyścigach jednodniowych, czy różni się czymś od rytuałów wypracowanych na wielkich tourach? Przede wszystkim nie goni nas czas. Między wyścigami klasycznymi mamy od 3 do 6 dni na pełną regenerację zawodników. Na stół do masażu trafiają jako pierwsi ci, którzy będą jechać kolejny wyścig najwcześniej. Potem zawodnicy, jeśli mają blisko, rozjeżdżają się do swoich domów na tak zwany twardy reset lub zostają z obsługą w hotelu, czekając na kolejny start. Prócz mniejszego niż na wieloetapówkach pośpiechu jest jeszcze jeden element regeneracji, dla którego zawodnicy, mimo bólu, lubią startować w klasykach. Po każdym wyścigu kolarze dostają w nagrodę wielki kufel belgijskiego piwa, hamburgera i gigantyczną porcję jedynych w swoim rodzaju belgijskich frytek, których zapach, unoszący się nad umordowanymi kolarzami podczas wyścigu, nierzadko wcześniej doprowadzał ich do szału. Frytki i piwo? Kolarz przecież też człowiek, a motywacja jak każda inna – zawsze dobra, jeśli prowadzi do mety.

Tekst ukazał się w SZOSIE 2/2016, dostępnej także wersji CYFROWEJ

Chcesz czytać więcej?

Zaprenumeruj SZOSĘ!

Written By
More from Redakcja

Sens jazdy w kółko

Być może ktoś z was – podobnie jak ja – w życiu nie jechał...
Czytaj więcej