Wygrana Pogačara

Angielski jest passé. Teraz w peletonie mówi się po słoweńsku. Dwumilionowy kraj, oprócz wybitnych koszykarzy czy szczypiornistów, może się również pochwalić kolarzami. Na trasie tegorocznego Tour de France obserwowaliśmy wojnę domową między Tadejem Pogačarem a Primožem Rogličem.

Wojna to w zasadzie za dużo powiedziane, ponieważ Słoweńcy, mimo sporej różnicy wieku, kumplują się. Na Polach Elizejskich na najwyższym stopniu podium stanął ten młodszy, niespełna 22-letni Pogačar. Żółtodziób wygrał największy z grand tourów. Bajka. Magia. It’s amazing.

Jedni oprócz peanów na cześć młokosa z UAE Emirates zapowiadają długi okres słoweńskiej dominacji. Inni nazywają Pogačara cudotwórcą i upatrują w niewątpliwym sukcesie pochodzącego z malutkiej wsi Komenda szosowca buntowniczego rewolucjonistę, którego celem jest postawienie kolarskiego świata do góry nogami. Panie i panowie, just keep it calm. Bo choć triumf „Mozarta”, jak go nazwała francuska prasa, w covidowej edycji „Wielkiej Pętli” jest bez dwóch zdań wyczynem nie lada, to jednak mimo wszystko jest tylko – i aż – zwycięstwem z przewagą zaledwie 59 sekund nad drugim zawodnikiem w generalce. O deklasacji nie może być mowy.

W ostatnich latach mniejsze różnice odnotowywano zaledwie dwukrotnie – w 2010 roku Alberto Contador wyprzedził Andy’ego Schlecka o 39 sekund, lecz niedługo się, z wiadomych względów, cieszył z finansowej premii, a trzy lata temu Rigobertowi Uránowi do Chrisa Froome’a zabrakło 54 sekund.

Mamy w tym miejscu oczywiście do czynienia z suchymi statystycznymi danymi, które rzadko odzwierciedlają pełnię sportowego kunsztu. W przypadku Pogačara zresztą tak właśnie poniekąd jest. W dzisiejszym kolarstwie, tak schematycznym, tak strategicznym i tak stechnicyzowanym, gdzie właśnie każdy aspekt podporządkowany jest konkretnemu wynikowi i wartości na wyświetlaczu komputerka, wydawało się, że nie ma już miejsca na młodzieńczą werwę i błysk nieprzewidywalności.

Kolarski romantyzm

US Postal/Discovery Channel, Astana czy w ostatnim czasie Sky/Ineos skutecznie wybiły nam z głowy ten kolarski romantyzm, w myśl którego nawet najmniej znany kolarz w kolumnie mógł sprawić niespodziankę i stawić czoła kolarskiej śmietance. W stajni Lance’a Armstronga wszystko było uszyte pod „Bossa”, w „Niebiańskich” prym wiedli Bradley Wiggins czy Froome. Od czasu do czasu, jak na dworze Ludwika XIV, rozdawali oni „ochłapy”, żeby udobruchać swoich żołdaków harujących na cześć i chwałę kapitanów.

W tegorocznej odsłonie Grande Boucle takim pociągiem à la US Postal była holenderska drużyna Jumbo-Visma. Roglič, eks skoczek, odpowiadający na każde pytanie tak zdawkowo, jak bohaterowie powieści Raymonda Chandlera, miał sięgnąć po zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Kierownictwo teamu budowało go powoli i mozolnie. Wpasowywał się w system, poznawał worldtourowe ściganie, w 2018 roku był sensacją Touru (tuż za top 3), rok później zajął trzecie miejsce w Giro d’Italia, mszcząc się następnie na konkurentach w Vuelta a España.

W Hiszpanii świat Rogliča był jeszcze logicznie i hierarchicznie poukładany. On pierwszy, Pogačar trzeci. Chociaż ten na przedostatnim etapie pokazał pazurki, atakując i spychając z podium Nairo Quintanę oraz Miguela Ángela Lópeza. Pogačar lubi w ostatnich, decydujących momentach, kiedy rywale już „witają się z gąską”, napsuć im krwi.

Koledzy z… Jumbo

Na Rogliča pracowała cała drużyna Jumbo-Visma. I Tom Dumoulin, niegdyś zwycięzca Giro oraz mistrz świata na czas, i Sepp Kuss, i Tony Martin, i Wout van Aert. Wszyscy jak jeden mąż. Ale gwoli prawdy pracowali też na Tadeja P.


Na południe Francji Pogačar przyjechał z bagażem wygranych w Walencji, UAE Tour, po korona-przerwie był drugi w kluczowej próbie przed Tour de France – Critérium du Dauphiné, a w krajowych mistrzostwach zgarnął srebro we wspólnym, by w ITT na górzystej trasie wykręcić o 9 sekund lepszy czas od Rogliča.

Przyjechał za to bez zespołu. Znaczy się miał do dyspozycji kolegów, lecz nie mógł na nich liczyć. O „kolektywnej sile” UAE Emirates Team najlepiej świadczy dopiero dziewiąte miejsce zespołu w klasyfikacji drużynowej. Wyżej był nawet pikujący AG2R, który tak naprawdę nic nie pokazał i gdyby nie etap do Loudenvielle Nansa Petersa, ten Tour mógłby potraktować w kategoriach całkowitej porażki.

Drugim zawodnikiem UAE Emirates w generalce, po Pogačarze, był sklasyfikowany na 40. pozycji z grubo ponad dwugodzinną stratą… Słoweniec – Jan Polanc. Dla porównania, Jumbo-Visma w top 20 zmieścił czterech swoich reprezentantów, Bahrain-McLaren i Movistar aż po otrzech. Wożąc Rogliča, Jumbo chcąc nie chcąc woziło też Pogačara. Problem w tym, że ten nie poległ. Czołg Jumbo-Visma go nie rozjechał, to Pogačar, jak w „Czterech pancernych”, pozwolił się przejechać, by następnie rzucić granat. Holendrzy muszą sobie pluć w brodę.

Sponsor generalny niderlandzkiego teamu, sieć sklepów spożywczych Jumbo, przed wejściem głównym do swoich filii postawił niedawno specjalny plakat z wizerunkiem Pogačara i hasłem rodem z barejowskich filmów: „tych klientów nie obsługujemy”. Dlaczego? „Przez trzy tygodnie Pogačar korzystał z usług Jumbo nic za nie nie płacąc. W sobotę natomiast uciekł niczym złodziej”. Kampania z przymrużeniem oka, ale umiejętnie kreśląca i podsumowująca przebieg 107. odsłony Tour de France.

Za niski, za szybki

Zanim nastała pamiętna sobota i doszło do górskiej jazdy na czas na Planche des Belles Filles, która okazała się gwoździem do trumny marzeń Rogliča, Pogačar dał się poznać w zawodowym peletonie jako kolarz perspektywiczny. Nawet przyszły mistrz, z naciskiem na słowo „przyszły”, nikt nie przypuszczał bowiem, że wystrzeli on szybciej niż komentatorzy nauczą się poprawnie wymawiać jego nazwisko.

Swoją przygodę z kolarstwem rozpoczął niemalże klasycznie. Na rowerze w Ljubljanie ścigał się jego starszy brat Tilen, a Tadej nie chciał być gorszy. Pojawiły się jednak przeszkody natury „surowcowej”. W klubie nie posiadali ramy w odpowiednim rozmiarze dla mikrusa z akademickiej rodziny. – Pogačar ma bardzo wysokie kolarskie IQ – ocenił Radoje Milić, naukowiec i uznany fizjolog słoweńskiego stołecznego uniwersytetu, który badał m.in. Rogliča.

Ponieważ Tadej był niższy od rówieśników, by zostać zauważony, musiał nadrabiać wynikami. Zauważono go szybko. Nie skończył jeszcze 14 lat, gdy stał się częścią nieoficjalnego projektu szkoleniowego rodzimej federacji. Od tamtego czasu z sezonu na sezon stawał się leszy i szybszy. O jego zdolności regeneracyjnej już wtedy krążyły legendy.

W 2017 roku Pogačar związał się kontraktem z kontynentalnym zespołem ROG Ljubljana, mając w swoim palmarès wysokie lokaty w juniorskim Wyścigu Pokoju czy Paryż-Roubaix, w swojej kategorii wiekowej został też brązowym medalistą mistrzostw Europy. W trzeciej lidzie brylował w bałkańskich etapówkach, młodzieżowym Karpackim Wyścigu Kurierów i przede wszystkim w Tour de l’Avenir, czyli Tour de France dla adeptów.

Zainteresowały się nim ekipy z WorldTouru. Do UAE Emirates ściągnął go krajan Andrej Hauptmann, którego dobrze pamiętamy z mistrzostw świata 2001 w Lizbonie, gdzie dał się wyprzedzić jedynie Óscarowi Freire i Paolo Bettiniemu. Aklimatyzował się – ach ta młodość! – w tempie ekspresowym. Pogačar praktycznie od razu przesądził na swoją korzyść Tour of California, podczas ceremonii wręczono mu pluszowego misia, gdyż w myśl amerykańskiego prawa był jeszcze niepełnoletni i nie mógł świętować szampanem.

Pogačar JEST…

Pogačar jest drugim najmłodszym zwycięzcą Tour de France (21 lat i 364 dni) od czasów Henri „Jardy’ego” Corneta w 1904 roku. Cornetowi przyznano wygraną po dyskwalifikacji pierwszej czwórki. Wielkich osiągnięć w następnych latach nie miał, w przeciwieństwie zapewne do Pogačara, który swoją zawodową karierę dopiero zaczął modelować.

Jeszcze osiem lat temu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na galaktyczne osiągnięcia niejakiego Mateja Mohoriča, mistrza globu juniorów (2012) i orlików (2013). Jako 20-latek Mohorič trafił do Cannondale’a, ale ekipa nie bardzo wiedziała, jak wykorzystać ten cenny nabytek. Włosi wysłali Mohoriča do pomocy bardziej utytułowanym kolegom, w myśl konserwatywnej zasady „niech się uczy, ma czas”. Natomiast w UAE Emirates, z braku laku i innych możliwości, Pogačara od razu rzucili na głęboką wodą. „Zwyciężaj albo giń”, taką kierowali się dewizą. Niewykluczone, że gdyby Mohorič mógł zaistnieć w innej konfiguracji, osiągnąłby znacznie więcej niż tylko po etapie Giro, Vuelty czy Tour de Pologne. Zamiast stać na piedestale słoweńskiego kolarstwa, jest dopiero tym trzecim.

Pogačar jest pierwszym od Laurenta Fignona (1983) debiutantem z paryską wiktorią. Jest pierwszym od ery Eddy’ego Merckxa zwycięzcą trzech klasyfikacji specjalnych (oprócz generalki, także górska i młodzieżowa). Jest najmłodszym trzykrotnym zwycięzcą etapowym Tour de France od II wojny światowej. Jest typem, który generuje takie waty, o których nie śniło się oponentom. I tym samym dobrnęliśmy do kwestii dopingu.

Z dopingiem w tle

Od afery Festiny w 1998 roku w peletonie jeździ coraz mniej zawodników z brudną przeszłością. Ponad połowa stawki Touru sprzed 22 lat, czyli w roku, w którym Pogačar się urodził, przynajmniej raz sięgnęła po nielegalne wspomaganie. W 2015 roku już tylko 11%. Mimo tego, prędkości od Operation Puerto, drugiego głośnego skandalu, który w 2006 roku podważył kolarskie fundamenty, w ogóle się nie pogorszyły.

Co więcej, uczestnicy Touru trasę pokonują praktycznie z taką samą średnią, rzędu 41 km/h. Dlatego też były grzesznik Jörg Jaksche jest zdania, że peleton w dalszym ciągu nie zwalczył dopingu. – Jedziemy prawie tak szybko, jak za dopingowej koniunktury. Uważam, że kolarze wciąż się szprycują, ponieważ takie są wymagania i oczekiwania.

Naturalnie, również postęp technologiczny przyczynił się do ustanawiania nowych osiągnięć, ale czy progres „materiałowy” jest jedynym wytłumaczeniem?…

Szybciej niż kiedyś

Dotąd rekord wjazdu na Col de Peyresourde należał do Aleksandra Winokurowa (2003). W tym roku jego czas pobił Pogačar, kręcił 1,40 minut szybciej niż inny „czysty” duet Armstrong-Jan Ullrich w 2001 roku. Wspinaczka Pogačara trwała 24 minuty, generował przy tym moc wynoszącą 430 waty, co daje w przeliczeniu 6,5 wata na kilogram masy ciała. Podobne wartości osiągnął w czasówce na Planche des Belles Filles. Dla uzmysłowienia: 430 watów to tyle, ile potrzeba na godzinne zasilanie LED-owego telewizora, jak wyliczyli nasi niemieccy koledzy.

Z 6,5 wata na kilogram „kołowrotkował” Armstrong w drodze na Alpe d’Huez czy Contador na Großglockner. Oczywiście, obraz analizy byłby niepełny bez włączenia do niego takich zmiennych, jak różne warunki pogodowe, stan nawierzchni i nawet liczna kibiców przy trasie. Co rusz pojawiają się znaki zapytania…

Emirackie brudy

Choć sam Pogačar – znacznie bardziej wygadany niż Roglič – podkreśla, że z dopingiem nie ma nic wspólnego i można mu w tym temacie zaufać, to jego emirackie środowisko, w którym się na co dzień obraca, już swoje za uszami ma. Hauptmana wykluczono z 2000 roku z Tour de France z powodu zbyt wysokiego poziomu hematokrytu, co na ogół wskazuje na stosowanie EPO.

Szef UAE Emirates Mauro Gianetti to postać o tyle kolorowa, co niewygodna. Szwajcar w wybuchowych latach 90. sam się ścigał i to z sukcesami – wygrywał Liège-Bastogne-Liège i Amstel Gold Race (1995). Jednak prawdziwą „sławę” zdobył trzy lata później, kiedy na kilka dni wpadł w stan śpiączki po zapodaniu sobie pewnego niezbyt prozdrowotnego środka. Jako menadżer prowadził Saunier Duval – team asów na dopalaczach z Riccardo Riccò i Juanem José Cobo. Gdy w ekipie wylądował David Millar, licząc na rehabilitację, tak przestraszył się wewnętrznej kultury dopingu, że napisał list do UCI z prośbą o ingerencję!

Oprócz niego w UAE Emirates spotkamy Joxeana „Matxina” Fernándeza – Vuelta 2011 zakończyła się niespodziewanym zwycięstwem Cobo, niespodziewanym dla Gianettiego, Fernándeza i samego Cobo. Po latach, w oparciu o anormalne wartości w paszporcie biologicznym; to zwycięstwo mu odebrano. Grupa zaangażowała też lekarza Iñigo San Millána, który w swoim CV może się poszczycić współpracą z Saunier Duval czy ONCE. Na dodatek w tle trwa postępowanie w tzw. Operation Aderlass. Głównym podejrzanym jest niemiecki doktor Mark Schmidt, którego klientami byli liczni kolarze oraz grupa słoweńskich sportowców. Nawet Międzynarodowa Unia Kolarska poinformowała, że prowadzi dochodzenie wobec Słowenii.

– To, co się dzieje, napełnia mnie odrazą. Widzimy rzeczy, których nie powinno już być – stwierdził Stéphane Heulot, niegdyś kilkudniowy lider Tour de France (1996), odnosząc się do słynnej już sobotniej czasówki, w której Pogačar zjadł konkurencję na podwieczorek, nie brudząc się przy tym kawą. Laurent Jalabert wydusił z siebie: „nowy Induráin”, a „ikona dopingu”, Armstrong we własnej osobie, oznajmił: – To był jedno z największych sukcesów w historii kolarstwa. Niewiarygodne osiągnięcie.

Przed czym stoimy? Rozpoczyna się słoweńska epoka? Jesteśmy świadkami narodzin bądź reaktywacji innego stylu ścigania, w którym nie liczą się układy i układziki, tylko argument absolutnej siły, samozaparcia i wypruwania żył? A może to kolejny rozdział w świetnie nam znanych, niezbyt cnotliwych historyjek? Miejmy nadzieję, że nie. Chcemy romantyzmu.

Tekst: Wolfgang Brylla
Zdjęcia: Kristof Ramon

Chcesz czytać więcej?

Zaprenumeruj SZOSĘ!

Written By
More from Redakcja

„RakReaton”, czyli rekreacją w raka!

Spacerujesz, biegasz, jeździsz na rowerze, a może uprawiasz nordic walking? Dołącz do...
Czytaj więcej