Relaks, prawdziwy głęboki odpoczynek – stały się towarem luksusowym. Oduczyliśmy się wyciszać, stale podkręcając tempo życia, wymagając od siebie więcej i więcej – aż do odcięcia. Niektórych stresuje nawet urlop (sic!)
Tekst: Paweł F. Majka
Ilustracje: Ola Jędrzejewska
Sen traci na jakości, forma psychiczna spada. Jeśli przyjmiemy, że kondycja to wypadkowa „body i mentalu”, rachunek jest prosty – generalnie dramat, a kolarz bez formy to tylko cyklista. Szczęśliwie można coś z tym zrobić. Należy nawet. Najlepiej zaczynając od głowy. Bo, jak twierdził Edmund Jacobson, autor techniki Progresywnej Relaksacji Mięśni: „Zaniepokojony umysł nie może istnieć w zrelaksowanym ciele”.
Wystarczy się położyć. Wyłączyć telefon, zasłonić okna. Domownicy niech na 20-30 minut dadzą ci spokój. Naciskasz play. I zaczynasz trening. Przyjemny głos lektora poprowadzi cię przez cały cykl, w tle pobrzmiewać będzie relaksacyjna muzyka. I nie ma się czego obawiać, to żadne sekciarskie zabobony ani newage’owe wymyślanki. Progresywna Relaksacja Mięśni stworzona została przez amerykańskiego lekarza Jacobsona w latach 30. ubiegłego wieku jako efekt tezy, według której psychiczne odprężenie w sposób naturalny wynika ze zbalansowanego stanu fizycznego. W praktyce jest jeszcze prościej – PRM polega na naprzemiennym napinaniu i rozluźnianiu kolejnych partii mięśni w rytm wdechów i wydechów powietrza. Exempli gratia: weź kilka powolnych oddechów. Dłonie – zaciśnij je w pięści, wstrzymaj oddech na 5, 4, 3, 2, 1… rozluźnij. Bicepsy – napnij je niczym atleta, wstrzymaj oddech na 5… I tak z każdą częścią ciała, zaczynając od stóp. Efekt? Wybitny ultrakolarz Remek Siudziński, który regularnie stosuje trening Jacobsona, powiedział: – Zaobserwowałem, że jestem w stanie dobrze odróżnić, czy dany mięsień jest napięty, czy rozluźniony. Dzięki temu mogę rozluźniać mięśnie niepotrzebne do konkretnej aktywności i oszczędzać energię w czasie wyścigu, którą transferuję w nogi, a także zapobiegać kontuzjom wynikającym z przeciążenia np. karku.
Progresywna Relaksacja Mięśni stworzona została przez amerykańskiego lekarza Jacobsona w latach 30. ubiegłego wieku jako efekt tezy, według której psychiczne odprężenie w sposób naturalny wynika ze zbalansowanego stanu fizycznego
Przygotowując się do napisania artykułu, zacząłem oczywiście stosować tę metodę. Dzięki temu teraz, kiedy siedzę i klikam w klawiaturę, napinam chyba tylko palce. Reszta odpoczywa. Nie ukrywam – na początku czuć opór. Zaskoczony byłem poziomem niepokoju mojego ciała. Wierciłem się. Rozpraszałem, myślałem: „Kiedy to się wreszcie skończy i pójdę na rower?”. Drugi trening był jeszcze gorszy, bo odpadł element zaskoczenia. Doskonale wiedziałem, co będę robił przez najbliższe pół godziny. Lektor skupiał się na stopach, a ja już chciałem zaciskać powieki i kończyć. Mimo to zacisnąłem przede wszystkim zęby i wytrzymałem tydzień. Potem kolejny. Zacząłem zwracać uwagę na swoje ciało w codziennych sytuacjach – dlaczego napinam cały grzbiet na rowerze? Po co naprężam barki, leżąc? I wtedy zrozumiałem, o co w tym chodzi. O spokój. Mentalną wolnobieżkę.
W sieci dostępnych jest mnóstwo nagrań z lektorami, którzy krok po kroku prowadzą trening. Polecam na przykład ten do pobrania za darmo ze strony www.relaksacja.pl. Opracowany został przez dr. Pawła Holasa z Instytutu Uważności i Psychoterapii i jest właściwie skróconą wersją oryginalnej receptury Jacobsona, która zajmowała ćwiczącemu potwornie dużo czasu. Holas tłumaczył mi, że działa tutaj efekt wahadła. – Świadomie napinając i rozluźniając mięśnie, konsekwentnie uczymy je automatyzmu. W efekcie możemy rozpoznawać i eliminować napięcia w ciele, dzięki czemu poprawiamy pracę serca, jelit, redukujemy stres i stany lękowe. To metoda uznawana w amerykańskim środowisku naukowym.
Skoro jesteśmy przy nauce – zgodzicie się, że do treningu, który nie przepala mięśni i nie wyciska siódmych potów, można mieć sceptyczne podejście. Ale właściwie skąd brak pewności, że pracując mentalnie, możemy wpływać na ciało? Od Kartezjusza, który w XVII wieku sformułował współczesne rozumienie problemu dualizmu ciało-umysł. Oddzielił obie te substancje, opisując je różnymi aparatami pojęciowymi. Skoro były osobne, nie mogły na siebie wpływać. Jeśli jednak zgodzić się z większością współczesnych filozofów, na różne sposoby dowodzących, że umysł nie jest czymś, co mogłoby być oddzielone od ciała, trening Jacobsona i jemu podobne nabierają sensu. Podobne poglądy typowe są dla myśli Wschodu, która postrzega życie jako przeplatające się stany działania i niedziałania (spoczynku), napięcia i rozluźnienia, odpowiadające chińskiemu ujęciu Tao jako harmonii i wzajemnej gry jin i jang. Napięcie i rozluźnienie. Zaciśnij i puść pięści. Oddychaj.
„Zaniepokojony umysł nie może istnieć w zrelaksowanym ciele”. Logika jest tu prosta – zrelaksuj ciało, a uspokoisz umysł. I odwrotnie
Powtórzę motto Edmunda Jacobsona: „Zaniepokojony umysł nie może istnieć w zrelaksowanym ciele”. Logika jest tu prosta – zrelaksuj ciało, a uspokoisz umysł. I odwrotnie. Bardziej przaśną wersją tej tezy jest ludowe porzekadło: „W zdrowym ciele zdrowy duch”. Myślę, że świetnie wpisze się tu jeszcze jedna sentencja, powtarzana z kolei przez praktyków mindfulness, czyli „uważności”: „Energy follows focus”. Skup się, nie rozpraszaj, a znajdziesz w sobie siłę. O tym opowiedziała mi Anna Zubrzycki, ambasadorka Mindfulness Association Poland. – Sportowcy podnoszą swoją wydajność, stosując mindfulness. Chodzi o to, aby być obecnym tu i teraz, nie podążać za rozpraszającymi bodźcami. Poprzez powolną, długą praktykę świadomie korzysta się z posiadanych zasobów i uwalnia własny potencjał – tłumaczy Zubrzycki.
No dobrze, ale co z tego wszystkiego wynika dla przeciętnego kolarza? Przecież tu liczy się lajkra, niezawodny sprzęt, gładka szosa pod kołem i jazda. Sensowny plan treningowy i rozsądna dieta. Tak, ale jeśli pamiętacie naszą rozmowę z trenerem mentalnym Michałem Dąbskim (SZOSA 2-2016, a także SZOSA 1-2019), wiecie doskonale, że wszystko zaczyna się od głowy. Dlatego zachęcam – wrzućcie na luz.
Artykuł ukazał się w SZOSIE 5-2016.