Ernesto Colnago sam o sobie mówi, że urodził się, żeby konstruować rowery. Pierwszą, wymarzoną pracę podjął w wieku 13 lat, mimo że w powojennych Włoszech można było pracować od 14. roku życia. Tak bardzo zależało mu na zatrudnieniu w ówcześnie największej włoskiej fabryce rowerów Gloria, że podczas rozmowy z właścicielem dodał sobie rok, a pracę podjął wbrew woli rodziców, którzy chcieli, żeby zajął się gospodarstwem.
Jak wszyscy w Glorii ścigał się na rowerze. Ale kiedy podczas wyścigu Milano-Busseto złamał nogę i został na kilka tygodni przymusowo unieruchomiony, uznał, że więcej zdziała konstruując rowery, niż na nich jeżdżąc. Miał 20 lat, w Glorii od roku pełnił funkcję kierownika, gdy Faliero Masi, znakomity mechanik, również zatrudniony w fabryce, zaproponował mu, żeby pojechał z nim jako pomocnik na Giro d’Italia.
Swój własny warsztat założył wraz z bratem w 1954 roku w Cambiago i, jak podkreśla, nigdy nikogo nie kopiował.
– Zawsze robiliśmy swoje, to konkurencja nas podpatrywała i próbowała wdrażać nasze rozwiązania
– powiedział w rozmowie z nami.
Jako pierwsza firma Colnago zdecydowała się zastosować „kosmiczne technologie” w produkcji rowerów. W 1985 Ernesto Colnago postanowił skonstruować ramę z włókna węglowego, choć pomysł uznano za nierealny.
– Zwróciłem się do Enzo Ferrariego, który podjął wyzwanie i tak, we współpracy z Politechniką Mediolańską, powstał pierwszy prototyp. Na tych rowerach ścigali się i wygrywali Czesław Lang i Lech Piasecki, po których 35 lat temu przyjechałem do Polski, bo widziałem w nich ogromny kolarski potencjał i zacięcie, które cechuje mistrzów
– powiedział w poniedziałek, 11 stycznia na spotkaniu w wypełnionym po brzegi warszawskim Veloart Café.
Ernesto Colnago przyjechał do Polski na zaproszenie Czesława Langa i Henryka Charuckiego. Spotkanie z legendarnym konstruktorem miał przyjemność prowadzić Borys Aleksy, redaktor naczelny SZOSY.
Fot. Łukasz Szrubkowski i Małgorzata greten Pawlaczek