Trening (nie zawsze) czyni mistrza

Trening – sedno zawodu kolarza. Całkiem niezły materiał na obszerną książkę, zwłaszcza jeśli temat potraktować przekrojowo i zacząć opowieść od lat dziewięćdziesiątych. Choć ogranicza mnie liczba znaków, postaram się odpowiedzieć na pytanie, jak zmieniło się podejście do treningu od czasu, kiedy sam pedałowałem i czy w związku z tym masażyści mają teraz mniej pracy, oraz dlaczego trening na wysokościach nie gwarantuje koszulki w czerwone grochy

Tekst: Arkadiusz Wojtas
Zdjęcie: BORA-hansgrohe / VeloImages

Na początku było pedałowanie, pedałowanie i jeszcze raz pedałowanie. Nawet dziś w niektórych kręgach wciąż utrzymuje się świadomość, że konieczne jest spędzenie przez kolarzy podczas treningu gigantycznej ilości czasu wyłącznie na rowerze. Prawda natomiast jest taka, że liczba godzin – jak to się mówi – wysiedzianych w siodle spadła od lat dziewięćdziesiątych z 6 do 4, a czasem nawet do 3 podczas jednego dnia treningowego. Oczywiście objętościowo w całości wychodzi mniej więcej na to samo, jednak godziny jazdy na rowerze zredukowano na korzyść innych aktywności fizycznych. Przez ostatnie lata w zawodowym peletonie wzrasta nacisk na porządny trening funkcjonalny, trening stabilizacji centralnej (ang. core stability) oraz rozciąganie – i to nie tylko w okresie przygotowawczym! Jest też oczywiście trening na siłowni, a więc ćwiczenia na maszynach z odpowiednio dobranymi ciężarami, których zadaniem jest zbudowanie siły mięśni.

Na trening uzupełniający oraz aktywną regenerację w dni wolne od treningu idealnie nadaje się basen, choć tutaj pewnie was zdziwię, ponieważ bardzo niewielu kolarzy stać na ten luksus w ciągu sezonu. Mimo że pływanie idealnie kształtuje sylwetkę kolarza i pozwala na trening mięśni antagonistycznych oraz przyspiesza regenerację, dla drużyny kolarskiej jest to podczas wyścigów zbyt wielkie obciążenie logistyczne. Dlatego też w hotelach wybieranych na czas wieloetapowych wyścigów może zabraknąć i zazwyczaj nie ma basenu, natomiast musi być siłownia i sala do ćwiczeń. Odpowiadając na pytania postawione we wstępie, mogę przy tej okazji wyjaśnić, że właśnie między innymi ze wzrostem różnorodności aktywności treningowych zawodnika wzrosła również liczba zadań, jakie muszą wykonywać masażyści. Co prawda w moim przypadku mnogość obowiązków nie jest powodem do narzekań, ale zapytany, uczciwie odpowiadam, że pracy z roku na rok każdy z nas ma coraz więcej.

Kolejnym rozdziałem rzeką, a nawet materiałem na osobną książkę, jest trening na wysokościach. Nie podejmuję się tutaj nawet liznąć zagadnienia, ale być może obalę niektóre mity. Trening wysokogórski lub korzystanie z namiotów hiperbarycznych na każdego działa zupełnie inaczej! Jest to sprawa tak wysoce INDYWIDUALNA, że nie ma jednej recepty, podejścia ani schematu, który sprawdzi się w każdym przypadku i zadziała w sposób uniwersalny na wszystkich zawodników. Aby zyskać maksimum korzyści płynących z przebywania i trenowania na wysokościach, potrzeba co najmniej kilku lat doświadczeń, wielu prób i nauki na błędach. Powyżej pewnych wysokości nawet różnica 100 metrów n.p.m., strefa czasowa, jakość powietrza, lokalny mikroklimat mają indywidualny wpływ na dany organizm. Jeśli ktoś czuje się świetnie powyżej 2000 m n.p.m. i po zgrupowaniu na tej wysokości osiąga lepsze wyniki niż we wcześniejszych sezonach, nie oznacza to jeszcze, że za rok w innym miejscu na świecie o tej samej wysokości bezwzględnej będzie tak samo fajnie ani tym bardziej, że kolega z drużyny również poczuje przypływ mocy i razem „rozwalą system” podczas Tour de France.

Podobnie jak z eksperymentowaniem na wysokościach rzecz ma się z korzystaniem z cudzych planów treningowych. Jeśli danego dnia zrobisz tyle samo tempówek, co Rafał Majka, albo chociaż tyle, co twój kolega z podwórka, który zazwyczaj cię objeżdża na lokalnych ogórach, fakt ten nie sprawi, że akurat taki trening rozwinie cię tak samo jak twojego ziomka, ani tym bardziej nie staniesz się nagle Rafałem. Liczba bodźców treningowych jest ograniczona i przez te wszystkie lata ewoluował nie tyle rodzaj, co stosunek tych bodźców do jakości i ilości czasu przeznaczonego na regenerację. Tak więc również w tym przypadku to, w jaki sposób dany organizm zareaguje na zadane obciążenia treningowe, jest kwestią indywidualną.

Rzeczą istotniejszą od treningu jest natomiast czas, w jakim organizm pozbywa się produktów przemian beztlenowych, a innymi słowy – tolerancja laktatu i kontrola jego ilości we krwi. Kiedyś wszyscy tylko pedałowaliśmy, podpatrując najlepszych i siebie nawzajem, teraz dużo większą wagę przykłada się do monitorowania i analizowania odczytów z treningów. Dlatego też, jeśli po danej sesji okazuje się, że zawodnik ma za dużo kwasu mlekowego we krwi, to natychmiast zmniejsza się mu obciążenia treningowe i/lub wydłuża czas regeneracji. Dziś trening kolarza musi mieć swoją przeciwwagę w jak najlepszej jakościowo i ilościowo regeneracji. I to dosłownie! Nawet najcięższe interwały nie rozwiną cię tak bardzo, jak idealny balans pomiędzy treningiem a odpoczynkiem.


Przez długie lata w treningu kolarskim nie zmieniło się jedynie to, że siłę trenuje się pod górę, a szybkość na płaskim


Fakt, że nie ma jednej recepty lub jasno sprecyzowanego przepisu, jak trenować, by osiągać najwyższe sukcesy, niektórych mógłby nawet psychicznie załamać albo przynajmniej zrodzić jakąś frustrację, co z kolei łączy się z moimi kolejnymi obserwacjami w tym temacie. Wielokrotnie już pisałem i tym razem również powtórzę, że w dzisiejszym kolarskim kołowrocie szczególików decydujących o wielkich zwycięstwach nie mniej istotny jak trening mięśni jest również trening mentalny. Czy mamy teamowego psychologa, który pozwala zawodnikom uporać się z klęską, zmotywować do dalszej pracy lub udźwignąć presję bycia liderem? Mamy, mamy. I to nawet kilku… A tak na poważnie, to sam się często zastanawiam, dlaczego w kolarstwie sfera profesjonalnego podejścia do psychiki zawodnika nie została jeszcze zagospodarowana, a przynajmniej nie jest należycie eksplorowana? Przecież z usług psychologów sportowych i trenerów mentalnych korzystają dziś nie tylko znani piłkarze czy skoczkowie narciarscy.

Mówiąc, że mamy co najmniej kilku psychologów w drużynie, miałem na myśli… nas wszystkich – całą obsługę, od dyrektora po masażystę, którzy 24 godziny na dobę pozostają do dyspozycji zawodnika. Wszyscy musimy nie tylko należycie wykonywać nasze obowiązki, ale być również dobrymi psychologami. Przyglądając się tematowi bliżej i sam sobie odpowiadając na zadane wcześniej pytanie, nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, kiedy zawodnik po kolacji kładzie się na kozetce u psychologa i na zawołanie, prawie obcej osobie, opowiada o swoich emocjach. Kolarze to ludzie, którzy większość czasu spędzają w swojej głowie. Sami ze sobą. Dlatego naszym zadaniem jest wyciągać ich z tej głowy (czasem nawet na siłę zdejmując z uszu słuchawki), tak by wiedzieli, że blisko jest ktoś zaufany, być może nawet przyjaciel, któremu zawsze można się wygadać.

Czy są zatem jakieś stałe, niezmienne elementy treningu, których nie zamiótł pod dywan globalny rozwój kolarstwa? Tak. Zabrzmi banalnie, ale od lat nie zmieniło się jedynie to, że siłę trenuje się pod górę, a szybkość na płaskim. Mniej jednak banalnie być może zabrzmi doświadczenie, na którym swe sukcesy budują najwięksi kolarze dzisiejszych czasów. Na starcie w prologu Tour de France liderzy nie stają w szczycie formy i będąc, jak to się mówi, w pełnym gazie. Wielkie toury wygrywają ci, którzy osiągają swą maksymalną dyspozycję, stając w pedałach dopiero w trzecim tygodniu walki. Podobnie jak wy jestem ogromnie ciekawy, kto w tym roku nie popełni falstartu i wytrzyma tę próbę czasu. 

Tekst ukazał się w SZOSIE 2/2017, której tematem przewodnim była „Moc”. To wydanie wciąż dostępne jest w wersji cyfrowej.

Chcesz czytać więcej?

Zaprenumeruj SZOSĘ!

Written By
More from Redakcja

Białe drogi prowadzą do Sieny

Strade Bianche to wyścig, który ma zaledwie 13-letnią historię. Mimo to uznawany...
Czytaj więcej