Sens jazdy w kółko

Być może ktoś z was – podobnie jak ja – w życiu nie jechał na torze ani nawet na ostrym kole. Może nawet – również jak ja – nie jest sportowcem amatorem. Co w takiej sytuacji dobrze wiedzieć o torze? Próbować? Za chwilę przeczytacie kilka słów od autora, który tor widział tylko na zdjęciach satelitarnych Wrocławia, a sensu jazdy w kółko na rowerze szukał w Porcie Miejskim we Wrocławiu.

Tekst: Wojtek Sienkiewicz

Fot. Wojciech Artyniew

Wcześniej oglądałem oczywiście kilka wyścigów w telewizji. Dwóch gigantów spina swoje gigantyczne mięśnie, koncentrację czuć na kilka metrów od ekranu telewizora. Strzał z pistoletu i nic – ledwo się ruszają, jeden ogląda się na drugiego i w takim mozolnym tempie robią okrążenie, potem drugie i nagle jeden spada z góry wirażu w dół niczym jastrząb. Kilkanaście sekund i potężni zawodnicy wpadają na metę z prędkościami ponad 70 km/h. Innym razem wyścig, gdzie na torze jest pełno ludzi skaczących do przodu co kilka rund. Widać, że coś w tym porywającego może być. Ale zanim dam się porwać, chcę się czegoś więcej dowiedzieć. U źródła. Dlatego w pewne grudniowe popołudnie znalazłem się w Porcie Miejskim, gdzie swój sklep prowadzi Czesław Woliński, trener kolarstwa, były zawodnik i podopieczny legendy wrocławskiego toru – Józefa Grundmanna.

Czesław Woliński – trener kolarstwa, były zawodnik, podopieczny Józefa Grundmanna fot. Wojtek Sienkiewicz

Nie mogę nie zapytać o różnicę między szosą a torem.

– Taka jest różnica, że jak ktoś nie zna jazdy na torze i przyjedzie pierwszy raz, nawet na rowerze szosowym, przejechać się, to dopiero zobaczy, co znaczy szybkość. Na szosie tej prędkości nie widać, bo jest duża przestrzeń. Tor jest miejscem zamkniętym. W momencie, kiedy się wchodzi w wiraż, można się przy pierwszym zetknięciu przestraszyć i człowiekowi włączają się hamulce, bo przy takiej prędkości przewrócić się na beton czy drewno…

– No tak, to, że to jest drewno, to wcale nie znaczy, że nie boli – i pamiętam materiał Macieja Hopa z pierwszego numeru „Szosy”, ze zdjęciami i opisami siniaków i nadpaleń skóry.

– Drewno jest gorsze, bo nie ściera skóry, tylko ją pali…

– Aha… (no to trochę zmienia sens zwrotu „spaliłem się na treningu”), czyli to zagrożenie jest znacznie większe niż na szosie?

– …Oczywiście, że tak. Na szosie się po prostu poobcierasz, cząstki asfaltu wyjmiesz z rany albo same wypadną. Kiedyś byłem na zawodach, gdzie kolarz zebrał ponad sto drzazg…

– (tu powinienem wstawić taki emotikon z wielkimi, wytrzeszczonymi oczami, ale to gazeta i mi nie wolno)

– …ale to był tor w Tbilisi – otwarty.

Cholera, próbuję dać się zarazić miłością do toru, a tu na razie raczej robi się coraz straszniej. W naszej rozmowie pan Czesław dość dużo opowiada o samym treningu, jego metodach z wcześniejszych lat, kiedy nie było pomiarów mocy, supertechnologii, tylko liczył się pomysł na przygotowanie zawodników. A ja cały czas w głowie mam obraz tego, co ja bym chciał znaleźć na torze. Na szosie adrenalina to podjazdy, zjazdy, widoki, samochody, zwierzęta… jest tego trochę. A tor? Czy w tych cieplarnianych warunkach jest miejsce na adrenalinę?

– Adrenalina? Jest trzy razy tyle co na szosie plus MTB i jeszcze downhill do tego.

Rozmawiamy dalej, a ja zacząłem sobie uświadamiać, że to faktycznie tak może być. Na szosie gapię się w przestrzeń (no, to moja fascynacja w rowerze, właśnie przestrzeń), a na torze jest się sam na sam z prędkością i kolejne opowieści o przeżytych lub widzianych kraksach i doświadczeniach wydają się to potwierdzać.

– Na przykład tor w Pruszkowie jest dość trudny, bo jest zbudowany do dużych prędkości, a więc wiraże są dość strome. Początkujący może się bać, że spadnie, i trudno się dziwić.

– Czyli łatwiej by było uczyć się na takim torze, jak nasz, wrocławski?

– Wrocławski tor jest trudny, ale nie ma takich nachyleń. Ma swoje wady, ale kiedy nauczysz się na nim jeździć, to potem już żaden inny tor nie będzie sprawiać problemów.

Trudność? Myślę o tej trudności, wyobrażam sobie dużą prędkość i wiraż przed sobą, ale to wciąż przecież tylko zamknięta wstęga. Gdzie jest więc trudność?

– On nie ma idealnego profilu przy wejściu i wyjściu z wirażu. Stawia do pionu w najmniej oczekiwanym momencie.

Ponieważ rozmowa ta była bardzo luźna i niejako (trafnie) krążyła wokół tematu toru, to dość dużo pojawiało się w niej słów dotyczących podstaw techniki jazdy, która może się przydać teraz, zimą.

– W okresie zimowym zawsze trenowaliśmy na rowerach z ostrym kołem. Zaraz po ostatnim wyścigu w sezonie, gdzieś koło października, szykowaliśmy rowery, zakładaliśmy przełożenie 46-20. To były bardzo miękkie obroty, ale pozwalały dopracować wysoki rytm, czyli to, co jest potrzebne na torze. Potem dokładało się siłę i zmieniało przełożenie. Proste. Pan Czesław sporo opowiadał o różnicach w sile i treningu między torowcami z Wrocławia a z dedeerowskiego Cottbus, gdzie właśnie owa siła była przewagą wschodnioniemieckich zawodników i skutkowała pięcioma tytułami mistrzostw świata. W czasie jednych mistrzostw.

– Niemcy pokazali mi na siłowni jedno ćwiczenie, opracowane przez swoich biomechaników. I to ćwiczenie pozwoliło mi później jako trenerowi przez osiem lat mieć tytuł mistrza Polski z moimi zawodnikami. Z tą różnicą, że my treningi na siłowni z przysiadami kończyliśmy serią… no, na 140 kg, to Niemcy kończyli na 220 kg.

Czyli zabawa tutaj rozbija się o niuanse, powolne przesuwanie granicy ku wyższej prędkości do momentu, kiedy stanie się ona hipnotyczną mantrą. Tylko że ja przyszedłem pogadać o torze, poszukać u źródła zachęty. Ale to nie tak. Trzeba wsiąść na rower i to przejechać. Oczywiście wciąż może nie dla samego sportu, wielkiej idei ścigania, ale po prostu doświadczenia, zmiany w krążeniu wywołanej mniejszą ilością, za to intensywniejszych bodźców. Coś jak wybuch petardy wobec setek trzasków ściskanej folii bąbelkowej. Bo z czego nagle miałbym czerpać przyjemność? Na szosie uciekam od codzienności, od skrzynki mailowej, od hałasu planowego rozkładu jazdy zapisanego w notatniku do drzew, pól, chmur. Generalnie – nieograniczonej (chwilowo) przestrzeni. Na torze – uciekałbym w prędkość, skupienie i koncentrację. To tak bardzo inne od siebie, że najbliższy wyjazd do Warszawy przedłużę o kilka godzin, żeby odwiedzić pruszkowski tor. 

Tekst ukazał się w SZOSIE 1/2016. Tematem tego numeru był TOR. W wersji drukowanej i cyfrowej można kupić to wydanie w Kiosku SZOSY:

– wydanie drukowane: SZOSA 1-2016
– wydanie cyfrowe: SZOSA 1-2016

Chcesz czytać więcej?

Zaprenumeruj SZOSĘ

Written By
More from Redakcja

Tęczowa historia

Niby to tylko koszulka, jedna z wielu w kolarskim peletonie, a jednak...
Czytaj więcej