Paweł „Piko”Puławski swoje doświadczenia w wyścigach self-support, w których startował, przełożył na organizację Race Trough Poland. Ubiegłoroczna, trzecia edycja odbyła się 1,5 roku po pierwotnie zaplanowanym terminie. Pandemia długo krzyżowała szeroko zakrojone plany organizatora dotyczące trasy, ale kiedy uczestnicy RTP wreszcie na nią wyruszyli, mieli później co wspominać
Pierwsza edycja Race Through Poland była kameralna, druga przypadła na „zimną Zośkę”, uczestników zaskoczył śnieg, więc niewielu ją ukończyło. A trzecia? Miała dla ciebie jakiś rys, który szczególnie zapamiętasz?
Na trzecią edycję wszyscy czekaliśmy bardzo długo. Planowaliśmy ją na maj 2020 roku, jednak ze względu na pandemiczne obostrzenia od razu przenieśliśmy ją na kolejny rok. I kiedy już miała się odbyć, znowu okazało się, że nie jest to możliwe. Ostatecznie w stosunku do pierwotnego terminu rozegrana została 1,5 roku później i nie w maju, lecz we wrześniu. Bardzo męczyło mnie to wyczekiwanie… W dodatku, ze względu na COVID, musieliśmy zmienić trasę. Pierwotnie miała prowadzić po Polsce, Słowacji i Czechach, ostatecznie, ustalając wrześniowy termin, od razu założyłem, że RTP będzie przebiegać wyłącznie po polskiej stronie.
Możesz pokrótce opisać tę polsko-słowacko-czeską trasę?
Mieliśmy startować z Wrocławia i przejechać przez Gorce, Studzionki i Beskid Wyspowy, tam miał być odcinek specjalny. Później przełęcz Obidza od Piwnicznej-Zdroju w Beskidzie Sądeckim, Morskie Oko, Łysa Polana i przez Słowację dookoła Tatr. Dalej Pieniny z odcinkiem gravelowym wzdłuż Dunajca, Radziejowa i przełęcz Żłobki – słynna gravelowa przełęcz – gdzie miał być punkt kontrolny. Stamtąd planowaliśmy wjechać na Kráľovą hoľę w Niżnych Tatrach, najwyższy szczyt w tej części Europy (1946 m n.p.m.), na którym położony jest asfalt. Kolejny checkpoint miał być na przełęczy Czertowica. Powrót do Polski i jeszcze jeden punkt – na Magurce Wilkowickiej w Beskidzie Małym. Stamtąd mieliśmy wrócić do Czech – Staré Město pod Sněžníkem, kilka przełęczy i wreszcie meta w Ożarach. Musiałem wyciąć wszystko, co było w Czechach i na Słowacji. Zostawiłem pierwszy punkt kontrolny w Gorcach, drugi na przełęczy Obidza, trzeci wyznaczyłem na Magurce, a czwarty w Kotlinie Kłodzkiej.
Myślałeś o tym, żeby trasa wyścigu przebiegała przez całą Polskę?
Nie, byłoby za długo i zbyt nudno. Poza tym jest już kilka takich wyścigów. Ta edycja RTP miała około 1400 km, podobnie jak poprzednia, tylko pierwsza była krótsza, wyszło wtedy 1200 km.
Ile osób wzięło udział w ostatnim RTP?
Łącznie 53 osoby – solo wystartowało 41 zawodników, a w parach 12. Piętnaścioro nie dojechało do mety. Frekwencja była nieco mniejsza niż w poprzednich latach, choć zapisanych mieliśmy około 90 osób. Niektórzy wycofywali się nawet w przeddzień startu, bo z różnych powodów nie mogli przyjechać. Nie martwiła mnie jakoś szczególnie ta niska frekwencja. Trzeba wziąć pod uwagę, że ten wyścig był aż dwukrotnie przekładany, co komplikowało ludziom plany, wielu zawodników do końca nie było pewnych, czy będą mogli wystartować. Wprowadziliśmy też do regulaminu zapis o zakazie przekraczania granicy, co miało związek z pandemią i obowiązującymi zarówno u nas, jak i naszych sąsiadów obostrzeniami. Nie mogłem przecież wymagać, by uczestnicy byli zaszczepieni. Ale w tym roku na pewno wjedziemy za granicę.
Który fragment trasy był najciekawszy?
Chyba wszyscy najbardziej klęli na Beskid Wyspowy, czyli pierwszy odcinek specjalny. Tam jest non stop góra-dół, góra-dół, krótkie sztajfy po 16-25%. Bardzo wszyscy na ten fragment trasy narzekali.
Odcinki specjalne pojawiły się dopiero w ostatniej edycji?
Tak. Nadal trasę każdy wyznacza samodzielnie, ale musi ona uwzględniać obowiązkowe fragmenty. Dotąd było ich sześć i każdy się łączył z jakimś elementem typu start/meta czy punktem kontrolnym. Od drugiej edycji, kiedy Paweł Pieczka mnie zaskoczył na Ostrej Górze i pojechał tam od czeskiej strony, uznałem, że muszą w wyścigu pojawić się odcinki specjalne. Paweł wtedy Ostrą Górę podjechał tylko raz i nie musiał pokonywać podjazdu do Karłowa, jak inni. Oczywiście samodzielne wytyczenie przebiegu trasy wciąż pozostaje kluczowe dla naszego wyścigu, ale chciałem mieć większą kontrolę nad niektórymi punktami, no i pokazać uczestnikom kilka szczególnie atrakcyjnych dróg. Niekiedy chodzi też o bezpieczeństwo zawodników i o to, by unikali szos, po których niebezpiecznie jest poruszać się rowerem. Po wyścigu przeglądałem pliki gpx wszystkich uczestników, żeby sprawdzić, czy ktoś nie korzystał z dróg krajowych, którymi można było przejechać najwyżej kilometr. Około 70% zawodników dostało kary. Planując trasę, trzeba było wziąć to pod uwagę. To dobra zasada, bo dzięki temu wychodziły naprawdę supertrasy. A przede wszystkim było bezpieczniej.
Czym jeszcze, oprócz bezpieczeństwa uczestników kierujesz się szczególnie, wytyczając odcinki specjalne?
Stawiam przede wszystkim na ich trudność oraz atrakcyjność. Ten pierwszy to był hit – startowaliśmy z toru kolarskiego, jechaliśmy mostem Milenijnym, konwojowani przez policję. Wyjechaliśmy z miasta i Doliną Bystrzycy pojechaliśmy na Sobótkę, stamtąd zawodnicy się rozjeżdżali, kierując się na Gorce. Część pojechała na południe, w kierunku Raciborza, a część północną stroną – od Oławy, Jaworzna, Rybnika i Żor.
Zdaje się, że już tam wyłoniła się grupka zawodników, którzy nadawali rytm?
Roman Jagodziński prowadził aż do pierwszego punktu kontrolnego. Za nim byli Björn Lenhard, Mariusz Cukierski, Wojtek Bystrzycki i nasz Krystian (Jakubek – przyp. red.). Ta piątka trzymała się razem. Przez moment był z nimi jeszcze Paul Niehoff, zawodnik z Niemiec, ale potem został z tyłu. Adam Białek trzymał się z przodu, wcześniej wygrał Three Peaks Bike Race i Austrian Extreme Bike Race, w którym są kosmiczne przewyższenia. Ten pierwszy punkt kontrolny to była dla niego pestka – asfaltowy i bardzo stromy. Przyjechaliśmy w środku nocy, wiadomo było, że do przyjazdu pierwszego zawodnika mieliśmy jeszcze kilka godzin. Budzik zadzwonił o 4 rano, wstałem i zerknąłem na mapę. Roman miał jeszcze tylko jakieś półtora kilometra do szczytu. I nagle stoi i nie jedzie, nie jedzie… Nie wiemy, co robić! Siedzieliśmy i czekaliśmy, nie wiedząc, co się dzieje. W końcu okazało się, że znalazł jakąś wiatę i postanowił się przespać zaraz przed punktem kontrolnym. Wtedy właśnie wyprzedził go Adam Bialek, z którym jechał Björn, więc obaj jako pierwsi wpadli na checkpoint. Za nimi pojawił się Wojtek, dla którego Race Through Poland był pierwszym tego typu długim startem. Jako czwarty wjechał Krystian, potem Mariusz, a za nimi wreszcie i Roman. Ta szóstka długo trzymała się razem, ale na trackerze było widać, że mniej więcej co 50 kilometrów Adam dokłada nad pozostałymi kolejne kilometry przewagi. Do trzeciego punktu kontrolnego jechał z nim Björn, który potem postanowił się przespać. To był jakiś 800.-900. kilometr trasy.
Adam Białek przejechał cały dystans bez spania?
Tak, aż 1400 kilometrów, czyli 2 dni i 17 godzin bez zmrużenia oka. Dotąd nie dałem rady przejechać bez snu całych trzech nocy. Już druga noc jest ciężka, ale jeszcze od biedy da się kręcić. Przemęczysz się do rana, wyjdzie słońce, wypijesz kawę i zdołasz jechać dalej. Ale już sam początek trzeciej nocy to trudny moment. Adam przyznał na mecie, że nie chce tego wyczynu powtarzać bez snu. Na własnej skórze poczuł, jak bardzo jest to męczące.
Björn natomiast zdecydował się przespać całą noc.
Spał w sumie 8 godzin, spadł wtedy na 6. pozycję i tak już zostało. Wszyscy oni nocą jechali ten pierwszy odcinek specjalny ze stromymi sztajfami. Björn był wściekły, że musi to wszystko jechać po ciemku. Trasa była bardzo widokowa, ale pokonywanie stromych podjazdów i trudnych zjazdów nocą nie jest najprzyjemniejsze. Na drugi punkt kontrolny Björn dojechał o wschodzie słońca i od razu się rozchmurzył. Widoczność była znakomita, Tatry pięknie się prezentowały – w słońcu, na tle błękitnego nieba. Już wtedy zapowiedział, że kolejnej nocy nie będzie jechał, że chce trochę pooglądać widoki. Wiadomo, to był wyścig, ale mam wrażenie, że jego celem było raczej pokonać trasę zarówno w dobrym tempie, jak i z dobrym samopoczuciem. Spał po 8-9 godzin i dotarł na metę na 6. miejscu, co jest moim zdaniem bardzo dobrym wynikiem. Pozostali spali dużo mniej. Adam właściwie nie zsiadał z roweru, zatrzymywał się tylko na jedzenie i żeby zdobyć pieczątki na punktach kontrolnych. Choć z tego, co mówił, miał kilka godzin postoju.
Punkty kontrolne są dobrym miejscem, żeby się zdrzemnąć?
To są miejsca komercyjne, w których nie mamy, jako organizator, zapewnionych miejsc noclegowych dla uczestników. Oczywiście każdy indywidualnie może sobie zarezerwować nocleg. Część z tych obiektów to schroniska górskie, więc nikomu nie przeszkadza, że ktoś się rozsiądzie na schodach, żeby odpocząć. Na Studzionkach punkt kontrolny był przy agroturystyce, stały tam leżaki, z których można było korzystać. Wojtek przyjechał na trzeci punkt kontrolny na Magurce Wilkowickiej i tam wynajął sobie pokój. Była 10 rano, ale powiedział, że bez snu nie da rady dalej pojechać.
W sumie uczestnicy wybierali różne opcje noclegu – część wynajmowała pokój w hotelu czy pensjonacie, niektórzy spali na dziko. W czasie pierwszych nocy temperatura wynosiła koło 7 stopni, więc trzeba to było wziąć pod uwagę, planując spanie pod chmurką. Jeden z zawodników, Marek Muszyński, nocował w Górach Sowich przy -2 stopniach. Zdecydował się spać na przełęczy, ponieważ był już zbyt zmęczony, by zjeżdżać. Opowiadał, że z krzaków zbudował sobie osłonę od wiatru i zimna.
Z jakich systemów najlepiej korzystać, planując trasę? Czy istnieją na tyle dobre, że pozwalają wytyczyć trasę z uwzględnieniem szos i rzeczywiście przejezdnych odcinków gravelowych?
Są aplikacje, takie jak Ride with GPS czy Komoot, które je w większości rozpoznają. Najlepsze jest jednak, dla pewności, żmudne sprawdzanie trasy kilometr po kilometrze z satelity, to pozwala naprawdę dobrze ją zaplanować. Kiedy wytyczam przebieg RTP, staram się uwzględnić rozmaite warianty. Znam te drogi, zjeździłem je rowerem, więc jest mi łatwiej. I tak, kiedy już wiedziałem, że nie będziemy przejeżdżać przez Słowację, odwróciłem kolejność punktów kontrolnych i nieco zmieniłem przebieg trasy, co umożliwiło uczestnikom wyznaczenie jej kilku opcji. Nie chciałem, żeby wszyscy jechali dokładnie tą samą drogą.
Czyli nie tylko odcinki specjalne, o których rozmawialiśmy, uatrakcyjniają trasę.
Było na przykład kilka możliwości, między pierwszym a drugim oraz drugim a trzecim punktem kontrolnym, dojazdu do nich. To było chyba najfajniejsze w trakcie całego wyścigu. Można było jechać ze Studzionek drogą asfaltową, przejechać przez Łącko i objechać cały Beskid Sądecki, żeby wjechać na punkt kontrolny od wschodniej strony. Druga opcja to zjazd gravelową drogą na przestrzał pod Jezioro Czorsztyńskie i przez pasmo Radziejowej, wzdłuż granicy ze Słowacją, znów gravelową dotrzeć do punktu kontrolnego. Adam i Björn wybrali szosę, a Wojtek i Krystian terenową wersję, krótszą o około 20 kilometrów. Czasowo wychodziło podobnie. Ciekawie było też z trasą z Obidzy na Beskid Mały i Beskid Śląski, tam też były dwie możliwości. Można było jechać przez gravelowy podjazd Klekociny, a na Śląsku jedzie się już szosą. Albo jechać naokoło przez przełęcz Przysłop, dokładając jakieś 15 kilometrów, ale wyłącznie asfaltem. Tutaj akurat gravelowa trasa pozwalała zaoszczędzić jakieś 30 minut i właśnie w tym miejscu doszło do pewnych roszad w wyścigu.
Te gravelowe fragmenty były dla niektórych uczestników zaskoczeniem?
Wielu przeliczyło się, wybierając gravelowy odcinek z pierwszego punktu kontrolnego. Myśleli, że będzie po prostu szutrowy, a tam było trochę kamieni i przez to sporo chodzenia. Ze 2 kilometry trzeba było wypychać rower do góry. Większość ta część trasy zniszczyła. Tych w sumie 80 kilometrów dawało w kość. Lepiej przygotowani jechali, ile się dało, a potem bez zastanowienia schodzili i prowadzili rower. Pozostali mieli chwilę na zastanowienie się, co dalej. Na przełęcz Żłobki też prowadzi gravelowy odcinek, gdzie jest prawie 19% nachylenia, a podjazd ma ze 4 km. Ten akurat fragment był obowiązkowy. Dodatkowo napotkaliśmy po drodze na inne problemy. W Milówce był wjazd na trzeci odcinek specjalny, a tam akurat budują autostradę i wiele osób wpakowało się na plac budowy. Ludzie przesyłali nam zdjęcia, na których przeprawiają się z rowerami przez błoto.
W tej edycji Race Through Poland startowało bardzo mało kobiet, zaledwie pięć.
Radosław Rogoż, który jest trenerem ultramaratończyków, pojechał w parze z Agatą Matejczuk. Chciał zobaczyć, jak wygląda taki wyścig, ponieważ prowadzi kilka zawodniczek, które chciałyby uczestniczyć parami w tego rodzaju imprezach. Notabene Agata i Radek wygrali w kategorii par.
Możesz powiedzieć coś więcej o pozostałych uczestnikach? Na ogół wszystkich ich znasz osobiście i nawet po wyścigu pozostajesz z nimi w kontakcie.
Najstarszy zawodnik, Anglik Ian Macnab, ma 65 lat. Ukończył RTP na 23. miejscu. Startowały w sumie dwie osoby powyżej 60-tki i jeden 59-latek. Najmłodszy był chyba Wojtek Bystrzycki, który ma jakieś 23 lata. Bodaj połowa uczestników była spoza Polski. Mariusz Cukierski na starcie powiedział: „Super, że udało się zrobić wyścig z zagraniczną obstawą i że mogę się z nimi ścigać”. To oznacza o wiele ciekawszą rywalizację, bardzo się z tego cieszę. Cel, który jako organizator osiągnąłem. Zaskoczeniem w tym wyścigu był dla mnie Paweł (Pieczka – przyp. red.), który zadzwonił po 300 kilometrach i powiedział, że nie daje rady jechać szybciej niż 27 km/h. Niektórzy zawodnicy, dla których był to pierwszy start, mówili przez telefon, że źle się czują i pytali, co mają robić. Radziłem, żeby się przespali, odpoczęli, a przede wszystkim coś zjedli. Ważne, żeby się nie poddać zbyt szybko i pochopnie. Często wydaje ci się, że się nie da, ale chwila odpoczynku pozwala jechać dalej i ukończyć taki wyścig. No i jeden chłopak, Grzegorz Kalenko, musiał zjechać z trasy i z Nysy dojechać aż do Głuchołaz, żeby wymienić klocki hamulcowe, ponieważ nigdzie po drodze nie było serwisu. A dwóch zawodników prowadziło rower na metę przez ostatnie kilka kilometrów, ze względu na awarię opony (Jesko Werthern) oraz połamane na strzępy koło (Krystian Jakubek).
Skoro o sprzęcie mowa – na czym najlepiej pojechać RTP?
Mniejsze znaczenie ma rower, większą uwagę natomiast warto przyłożyć do opon. Większość jechała na takich o szerokości 35 mm, część na 28 mm albo 32 mm. Nie widziałem nikogo na typowych gravelowych oponach z bieżnikiem. To jednak wciąż jest stricte szosowy wyścig z elementami gravelowymi. Tegoroczna też taka będzie!