Kto nie chciałby zmierzyć się choć z fragmentem trasy Touru? Najlepiej z tym najbardziej spektakularnym. Szukaliśmy takiego, który będziemy długo pamiętać. Królewskiego etapu. Wybraliśmy się więc we francuskie Alpy, u podnóża Mont Blanc, gdzie Tour miał się kilka tygodni później rozstrzygać.
Jak opisać taki dzień? Dzień spędzony na rowerze do późnego wieczora. Dzień, w trakcie którego zdążysz wielokrotnie zmoknąć, zgłodnieć i osłabnąć, a potem wyschnąć, zjeść i ruszyć dalej. Spędzić godziny, pedałując pod górę, i niemal równie długo sunąć w dół. To samo można by sobie pewnie zafundować gdzieś pod domem, ale jednak Alpy to Alpy. I magia Tour de France. W innych okolicznościach chyba mniej chętnie dawalibyśmy sobie taki wycisk. A tutaj – im ciężej, tym lepiej.
Tak więc, opisać taki dzień jest niełatwo. Mimo to spróbowaliśmy – relację z przejazdu trasą 20. etapu z Megeve do Morzine znajdziecie w lipcowej SZOSIE. A tutaj, by choć trochę wprowadzić Was w klimat tej eskapady (wtedy jeszcze dość chłodny), zapraszamy do obejrzenia kilku zdjęć.
Fot. Łukasz Szrubkowski/SZOSA