Walka z samym sobą nigdy nie była moją specjalnością, ale kilka dobrych lat jestem w zawodowym peletonie, widziałem, jak ewoluuje jazda na czas, jak bardzo dba się o szczegóły, co ma znaczenie. Wiem, co trzeba mieć, żeby jeździć szybko, a przez jakie bariery nie przeskoczymy. Sporo się nauczyłem przez ostatnich kilka lat, trochę tych informacji mogę wam „sprzedać”
Tekst: Michał Gołaś
Zdjęcie: kramon
Zacznę oczywiście od sfery psychiki, bo indywidualna jazda na czas pozwala na doprowadzenie naszego organizmu do granic możliwości bez niczyjej pomocy. Mówi się, że czasowcy potrafią cierpieć, oczywiście się z tym zgodzę, ale nie wiem, kto bardziej się swego czasu zagiął: ja – niespecjalista mający za sobą w aucie właściciela Omega Pharma, który nie dał nawet chwili wytchnienia oldschoolowej tubie – czy Tony Martin, który ten etap wygrał. Po 58 kilometrach i wcześniejszych 19 etapach Tour de France odczucia były podobne, zakwaszenie w nogach też, ja byłem tylko kilka minut wolniejszy, ale sponsor wraz z dyrektorem sportowym mieli pierwszorzędną zabawę. Niby jechałem solidne tempo, ale cierpienie zaczęło się po kilkunastu kilometrach, a czasówka trwała ponad godzinę. Dlatego ważne, żeby mieć cel, zagiąć się do granic możliwości lub po prostu obliczyć limit czasu i tego się trzymać.
Co robi w czasówce największą różnicę? Oczywiście, kolarz! Długie godziny treningu w nienaturalnej pozycji przygotowują zawodnika do maksymalnego wysiłku. Trzeba mieć mocne nogi i korpus, aby utrzymać ciało w nienagannej pozycji. Pośladki ze stali też się przydadzą. Nie myślcie, że zakup wypasionej „kozy” zrobi z was czasowca. Zakładam, że macie już ten superszybki sprzęt, więc możecie zacząć od godzinki lub dwóch spędzonych na „lemondzie”, po kilku tygodniach jesteście gotowi wplatać średnią intensywność, a na kilka tygodni przed startem dokładacie intensywne tempówki – to w największym skrócie. Możecie też swój szosowy rower dostosować do czasówki: przesunąć siedzenie do przodu, do kierownicy przykręcić „rogi”, zainwestować w koła (minimum to koło pełne z tyłu) i też poprawicie swoją prędkość przelotową.
Zakładam, że nie wybieracie się na testy w tunelu aerodynamicznym, a chcielibyście zoptymalizować swoją sylwetkę. Jest kilka podstawowych zasad. Siedzenie mocno do przodu, delikatnie wyżej niż w rowerze szosowym, długość korb może być o rozmiar dłuższa. Wtedy możecie zaczynać zabawę z wysokością kierownicy i jej długością. O szczegóły najlepiej dopytać speców od bikefittingu.
Starajcie się, aby wasza pozycja była jak najbardziej komfortowa. Kierownica umieszczona nisko nie zawsze sprawi, że będziecie szybcy, przede wszystkim musicie mieć możliwość uzyskania pełnej mocy, więc nie idźcie w ekstrema. Kilka lat temu Etixx zainwestował we mnie, spędziłem kilka godzin na kręceniu się przy prędkości 50 km/h na torze w Palmie. Cyferki pokazały, że muszę obniżyć kierownicę, miednicę skręcić w dół i wyciągnąć się do przodu. Już siebie widziałem przechodzącego na czasówkach Cancellarę! Nic z tego, nienaturalna pozycja tak mnie blokowała, że nie mogłem wytrzymać w niej więcej niż kilka minut, nie potrafiłem też wycisnąć nawet 90% mocy, którą jestem w stanie generować na rowerze szosowym – wróciłem do punktu wyjścia. Musiałem popracować nad detalami.
Wysuwając brodę do przodu, pozwolicie, aby kask ułożył się dobrze na waszym karku i powietrze będzie po nim spływało. Jednym słowem – musicie być jak pocisk! To łatwe, prawda? Nie każdy urodził się Tonym lub „Kwiatkiem”, ale każdy z was może znacznie poprawić swoje osiągi. Uwierzcie mi, że każdy z nas w tej dyscyplinie wciąż ma sporo miejsca i elementów do poprawy.
Michał Gołaś – jeden z najlepszych pomocników, którego od lat w swoich szeregach zazdrośnie trzyma Team Ineos (wcześniej Team Sky). W 2012 roku zdobył tytuł Mistrza Polski w wyścigu ze startu wspólnego, odtąd jeździ z flagą Polski na rękawku. Rok wcześniej wygrał klasyfikację górską Tour de Pologne. Kiedy nie trenuje, nie ściga się, nie zajmuje w Toruniu swoim sklepem i serwisem rowerowym Gołaś Bikes lub nie bawi się ze swoimi dziećmi, zabawia się słowami i dla SZOSY w błyskotliwych felietonach z dużą dozą humoru opisuje kolarską zawodową rzeczywistość.
Tekst ukazał się w SZOSIE 4/2016, dostępnej także wersji CYFROWEJ