Jak szybko i bezpiecznie zjeżdżać?

W Alpach śnieg powoli topnieje, trawa się zieleni. Dzieciaki kończą szkoły, zbliża się termin wypożyczenia campera i forma pokazuje, że szczyt sezonu właśnie się zaczął. Pireneje, Alpy, Karkonosze wzywają. Szykowaliście formę, żeby poradzić sobie z przełęczami, ale czy pomyśleliście o technice zjeżdżania z nich?

Na zjazdach sporo się dzieje i o tym, czy przejedziecie je szybko i stylowo, czy wylądujecie na poboczu, decyduje wiele detali. I tak najwięcej nauczycie się w praktyce, ale zanim rozkręcicie się do 100 km/h, dobrze jest też łyknąć trochę teorii. Postaram się przedstawić kilka najważniejszych punktów, na których opiera się dobre zjeżdżanie.

1. Sprzęt

Nie musi być to wypasiony karbon wyposażony w najnowsze gadżety. Wasz kilkuletni rumak spokojnie da radę, ale musicie go przygotować do trudniejszych warunków. Wycentrowane koła, oponki, które nie pamiętają marcowego śniegu, klocki hamulcowe dostosowane do obręczy, nowe linki i pancerze – wszystko powinno chodzić. Ustawienie roweru, czyli też pozycja na nim, musi pozwalać na swobodne pokonywanie zjazdów. Ciężar ciała nisko, wygodny chwyt na dole kierownicy. Ręce delikatnie ugięte, odpowiednio ustawione klamki.

2. Ciało

Oprócz wypełnienia 100% planu założonego przez naszego personalnego trenera poleciłbym jeszcze kilka sesji treningu stabilizacyjnego, rozciąganie i wtedy będziemy czuli się na rowerze znacznie pewniej. Podczas podjazdu mięśnie nie będą aż tak spięte, pozwoli to na lepszy balans ciała na zjeździe. To ważna rzecz – staramy się maksymalnie rozluźnić.

3. Hamulce

Ruszamy w dół! Jak już wcześniej pisałem, ręce zawsze na dolnym chwycie. Przed każdym łukiem hamujemy dwoma hamulcami tak, by uzyskać prędkość, z jaką chcemy wejść w zakręt jeszcze przed pochyleniem roweru. Czasami możemy to jeszcze z wyczuciem skorygować w łuku, ale to raczej sprawa dla zaawansowanych – ktoś, kto wciśnie za mocno hamulec, od razu zblokuje koło i wyprostuje rower, kończąc w najlepszym wypadku na łące. Na mokrym taki manewr jest praktycznie niemożliwy, bo nawet przy najmniejszej prędkości oponki mogą się uślizgnąć i dzwon murowany.

4. Aktywne dociążanie roweru

Jesteśmy znacznie ciężsi od naszych rowerów, dlatego ułożenie ciała decyduje o tym, jak przebiega cały ruch w zakręcie. Generalnie nie siedzimy nieruchomo w siodle, cały czas reagujemy. Podczas skrętu w lewo prostujemy prawą nogę i przenosimy na nią cały ciężar ciała. Nie chodzi tylko o to, żeby uniknąć uderzenia w ziemię lewym pedałem (choć to też), ale przede wszystkim o przyłożenie ciężaru ciała do roweru w najniższym punkcie. To znacznie zwiększy przyczepność, a rower pojedzie w łuku jak po sznurku. Starajcie się też mocno dociążać przód, bo to on decyduje o sterowności roweru.

5. Wzrok

Rower zawsze jedzie tam, gdzie koncentruje się nasza uwaga. Patrzymy więc w kierunku wyjścia z zakrętu, jak najdalej przed siebie, cały czas oceniając, jak wygląda zakręt, gdzie się kończy i jak szybko można go pokonać.

6. Trajektoria

Wydaje się oczywista, choć obserwując Was na Velo Toruń, miałem wrażenie, że wielu ludzi zapomina o podstawach, pokonując zakręty. Króluje, jak w policyjnym raporcie, „brawura i niedostosowanie prędkości do warunków jazdy”. Podstawa: lewy zakręt zaczynamy od maksymalnie prawej strony. Na treningu nieprzekraczalna jest linia oddzielająca pasy, podczas wyścigu możemy poszaleć i nawet w tzw. ślepych zakrętach korzystać z całego asfaltu. Idealnie, jeśli załamiemy rower i ostro zetniemy łuk, tak aby znaleźć się przy krawędzi na jego wierzchołku – mamy wtedy maksymalnie dużo miejsca na wyprowadzenie roweru na prostą. Przeważnie w zakrętach nie pedałujemy, zmniejsza to przyczepność, istnieje ryzyko zahaczenia pedałem o podłoże przy pochylonym rowerze.

7. Aerodynamika

Nie polecałbym siadania na ramie i obniżania pozycji, choć przyznam, że jest to najbardziej efektywne, jeśli do tego położymy się na kierownicy jak Tony Martin, to tniemy powietrze jak pocisk. Nie zapomnijcie jednak o spisaniu testamentu przed takimi manewrami, bo wtedy najlepszy kask Was nie uchroni, helikopter też nie doleci w każde miejsce. Polecam za to siedzieć na siodełku, ręce ułożyć wąsko na górnym chwycie, głowę schować najniżej jak się da, powinno to już pozwolić Wam na przełamanie bariery strachu i złamać 80 km/h, na pierwszy wypad w wysokie góry starczy.

Chodzi przecież o czerpanie przyjemności z jazdy, podziwianie widoków, cieszenie się ciepłym powiewem wiatru. Nie jesteście na Tour de Suisse czy Tour de France, nic nie musicie – doceńcie to. Life is great! 


Michał Gołaś – jeden z najlepszych pomocników, którego od lat w swoich szeregach zazdrośnie trzyma Team Ineos (wcześniej Team Sky). W 2012 roku zdobył tytuł Mistrza Polski w wyścigu ze startu wspólnego, odtąd jeździ z flagą Polski na rękawku. Rok wcześniej wygrał klasyfikację górską Tour de Pologne. Kiedy nie trenuje, nie ściga się, nie zajmuje w Toruniu swoim sklepem i serwisem rowerowym Gołaś Bikes lub nie bawi się ze swoimi dziećmi, zabawia się słowami i dla SZOSY w błyskotliwych felietonach z dużą dozą humoru opisuje kolarską zawodową rzeczywistość.


Tekst ukazał się w SZOSIE 3/2015, dostępnej także wersji CYFROWEJ

Chcesz czytać więcej?

Zaprenumeruj SZOSĘ!

Written By
More from Redakcja

Powrót etapówki

Po czterech latach przerwy, w piątek 20 lipca, ruszy Dolny Śląsk Tour...
Czytaj więcej