Peter Sagan na czołówki kolarskich mediów trafiać zaczął w czasach, gdy niemal każdy ruch kolarzy światowego topu rejestrowany był już przez środki masowego przekazu i media społecznościowe. Być może trudno w to uwierzyć, ale w marcu 2018 roku upłynęło osiem lat od pierwszej dużej wygranej Słowaka – etapowego triumfu na trasie Paryż-Nicea.
Tekst: Paweł Gadzała
Zdjęcia: Kristof Ramon
W tym kontekście jego przygoda z kolarstwem i fenomen powinny być fanom dobrze znane, nieźle udokumentowane i w jakiś sposób tworzyć spójny obraz trzykrotnego mistrza świata. I tworzą, choć w gąszczu ponad stu zwycięstw i niezliczonych „pamiętnych momentów” Peter Sagan wciąż pozostaje zagadką, nieprzewidywalnym „Hulkiem” i najpopularniejszym kolarzem w zasadzie od niechcenia. Jego wyjątkowa pozycja w peletonie i w mediach sprawia, że dziennikarze, do niedawna jeszcze porywający się na analizę jego fenomenu, zdali się pogodzić z faktem, że Sagan gra w swojej lidze i klasyfikowanie go mija się z celem.
Sagan traktowany jest jak maskotka i zarazem showman, który popularyzuje kolarstwo, ale mimo to nie korzysta ze swojej pozycji, by zabierać głos w ważnych debatach i nie zaprząta sobie głowy stanem sportu. Czy powinien? Na to i inne pytania o mocarza z Żyliny odpowiedzi szukać można, przyglądając się jego pierwszym przygodom z kolarstwem szosowym.
„Hulk”: początek
Od czasu, gdy Peter Sagan wkroczył na salony światowego kolarstwa, upłynęło już ponad dziewięć lat. Dziś 27-latek jest twarzą tego sportu i – można zaryzykować tezę – marką światową. Wprawdzie kolarstwo przeciętnemu człowiekowi kojarzy się wciąż mocno z dopingiem i Lance’em Armstrongiem, ale nazwisko Sagan znane jest już nie tylko w krajach o wieloletnich kolarskich tradycjach. Słowak dziś powszechnie postrzegany jest jako objawienie kolarskie końca pierwszej dekady XXI wieku, największy talent i ambasador kolarstwa.
Sagan już jako nastolatek ściganie zaczynał z wysokiego C. Jako junior w 2007 roku kończy sezon z brązowymi medalami mistrzostw Europy w kolarstwie przełajowym i górskim. Rok później widać już jasno, że to nie przypadek – chłopak o okrągłej jak koło młyńskie twarzy zdobywa mistrzostwo Europy i świata juniorów w kolarstwie górskim, jako drugi melduje się na mecie przełajowych mistrzostw globu. Do tego dorzuca drugie miejsce w Paryż-Roubaix i tak wyposażony wkracza do kategorii młodzieżowej. W 2009 roku jest już oficjalnie łączony z włoskim Liquigasem, a jako pierwszoroczny orlik łoi skórę polskim kolarzom na szosach Mazowsza.
Wyniki młodego chłopaka poza szosą nie robiły wrażenia, ale pierwsze starty w Paryż-Nicea i Kalifornii przyciągnęły uwagę, bo były sporą niespodzianką. Kiedy Słowacy zorientowali się, że mają u siebie gwiazdę? – Decydujący moment to zwycięstwo w Tour de Pologne w 2011 roku. Miał już wtedy na koncie kilka zwycięstw, ale wygranie tak prestiżowego wyścigu na ostatnim etapie ściągnęło na niego uwagę całego kraju – wspomina Matej Ondrišek, dziennikarz słowackiego „Dennik N”, z którym rozmawiam o pozycji Sagana na Słowacji.
Z Żyliny w świat
Sagan w Polsce jest znany i lubiany, ale początki jego kariery kojarzone są niemal wyłącznie z powtarzanymi do znudzenia mantrami o jego rywalizacji z Michałem Kwiatkowskim, która kontynuowana jest obecnie już w zawodowym peletonie. Po południowej stronie granicy pod względem popularności Słowak nie ma specjalnie konkurencji, a jego młodzieńcze lata, o ile w ogóle, kojarzone są z historią o wygraniu lokalnego wyścigu na rowerze z supermarketu, który pożyczyła mu siostra. Jego własny został przez sponsora dosłany z opóźnieniem.
Od tego czasu minęły już lata. Sława i pieniądze na pewno zmieniły w jakimś stopniu Sagana, ale zasadnicze kwestie się nie zmieniły. Słowak nadal wyścigi wygrywa, jak chce, często wbrew założeniom i przewidywanym scenariuszom. Nadal jeździ swoimi ścieżkami, a przed kamerami wciąż jest nieco wycofany, flegmatyczny, powściągliwy i niespecjalnie zainteresowany szumem, jaki wywołuje jego zachowanie. Dziś trudno w zasadzie usłyszeć negatywne opinie na jego temat – w przeszłości związane one były z jego niedojrzałymi wybrykami czy dość nieprzemyślanymi wypowiedziami pod adresem bardziej utytułowanych kolegów.
Kibice znają Sagana jako kolarza, który przeszedł publiczną przemianę – od niesfornego młodziana, który popisywał się swoimi umiejętnościami na każdym kroku i grał na nerwach gwiazdom peletonu, poprzez ciągle finiszującego na drugim miejscu świetnego zawodnika, aż do mistrza. Chłopak z Żyliny wyrósł, może nieco przypadkowo, ponad zawodowy peleton, prostotą i śmiałością podbijając szosy oraz serca kibiców. Ale przede wszystkim ciesząc się kolarstwem i po ludzku rozumiejąc, że wygrywać nie można zawsze.
Sagan wydoroślał, ale tym, jak jest odbierany, zainteresowany wydaje się niewiele bardziej niż w 2010 roku, gdy w domu zaskoczyła go słowacka telewizja i niezmieszanego wczesną porą wizyty podrostka indagowała o karierę w Liquigasie. Sagan spokojnie i dość oszczędnie odpowiadał na pytania – najpierw na wpół ubrany, a później szukając śniadania w lodówce i krojąc bagietki. Pięć lat później ten sam Piotrek, z grzywą lwa i dopiero co wywalczonym tytułem mistrza świata, przed kamerami w niezrozumiałej dedykacji rozwodził się nad stanem świata. Dziś regularnie odrzuca pytania o swoje miejsce w historii, korzystając z pozycji, która pozwala mu na niedbanie o porównania i opinie całego świata.
Mistrz wizerunku czy wizerunek mistrza
W peletonie dziennikarzy słychać nieliczne głosy narzekające na wystudiowany wizerunek medialny Słowaka, PR-owe zagrywki stojące za wieloma akcjami. Najlepiej opłacanym zawodowym kolarzem opiekują się bowiem nie tylko specjaliści ds. wizerunku z Bora-hansgrohe czy Specialized, ale i agencje PR, organizowane przez agenta Słowaka – Giovanniego Lombardiego.
Starannie wypielęgnowane konta w serwisach społecznościowych i materiały promocyjne wypuszczane do internetu kontrastują jednak z prezentacją Sagana podczas wyścigów. Kulejący angielski, prostota w tłumaczeniu taktycznych zagrywek i najczęściej pogoda ducha w połączeniu z niesamowitą umiejętnością cieszenia się rowerem tworzą pewną całość. Rozczochrany Słowak pociąga za sobą rzesze fanów, ale nie przykłada specjalnej wagi do rozmów z prasą i światem. Nie ma w tym nic dziwnego – po tylu latach na topie słyszał już chyba wszystkie pytania. Inną sprawą jest to, że przy doskonałym zrozumieniu swoich możliwości i dość introwertycznej naturze Saganowi w języku Szekspira, mimo sporych postępów w ostatnich latach, zwyczajnie brakuje umiejętności, by jaśniej opowiadać o swoich przemyśleniach.
Daje to dziwną, ale i zabawną mieszankę. Kolarstwo to sport nie tylko skomplikowanych zasad, rozgrywek i układów, ale także dyscyplina stawiająca na technologię i coraz bardziej naukowe podejście do rywalizacji. W tym szybko ewoluującym i trudnym do ogarnięcia świecie Sagan jest swego rodzaju constans. Zawsze jest sobą, nawet jeśli świat wokół niego przypisuje mu jakąś rolę. Słowak nie opowiada o roli aerodynamiki, nie rozwodzi się nad zaletami swojego roweru, nie ma chyba wywiadu, w którym mówi o tym, ile i jak trenował. Wsiada na rower i jedzie, ile fabryka dała, zawsze jest w stanie samodzielnie uatrakcyjnić wyścig.
To ucieleśnienie niematerialnej radości ścigania i zachowanie pozycji outsidera – mimo wszystkich skierowanych na niego kamer – sprawia, że Sagan przez ostatnie lata wyrósł na gwiazdę, choć sam nie włożył w budowanie tego wizerunku zbyt dużo wysiłku. Na wielu frontach jego pozycja pozostaje jednak niezagospodarowana. Słowak nie występuje w roli patrona peletonu, rzadko wypowiada się na trudne tematy, nie angażuje się w rozmowy o przyszłości kolarstwa. Patrząc na kolejne etapy jego kariery, trudno dostrzec jakiekolwiek większe zainteresowanie szerszymi problemami sportu. Być może fenomen Słowaka kryje się właśnie w tym – prostym podejściu do rywalizacji, wierze we własne umiejętności i radości z wykonywanej na co dzień pracy.
Tekst ukazał się w SZOSIE 6/2017, której tematem przewodnim jest MIASTO. To wydanie nie jest już dostępne w druku, ale wciąż można je kupić w Kiosku SZOSY w wersji cyfrowej.