Białe drogi prowadzą do Sieny

Strade Bianche to wyścig, który ma zaledwie 13-letnią historię. Mimo to uznawany jest za jeden z najpiękniejszych i najciekawszych klasyków. Wszystko za sprawą szutrowych sektorów, malowniczych pejzaży Toskanii i mety na jednym z najwspanialszych placów dawnej Europy – XIII-wiecznym Piazza del Campo. Kolarzy prowadzi do niego wybrukowana czerwoną cegłą i marmurem bardzo stroma i wąska Via Rinaldini. Może któregoś dnia doprowadzi ona także Strade Bianche do miana kolarskich monumentów.

Tekst: Aleksandra Szumska
Zdjęcia: Kristof Ramon

Strade Bianche warto choć raz zobaczyć na żywo. Choć weekend może okazać się za krótki na kibicowanie podczas wyścigu elity, wystartowanie w gran fondo i jeszcze zwiedzanie miasta i okolicy. Samoloty do Bolonii latają z Wrocławia, Warszawy czy Krakowa, a kupowane z wyprzedzeniem bilety są śmiesznie tanie. Z Bolonii do Sieny dostać się można wynajętym autem lub szybkim włoskim pociągiem. Podróż zajmuje nie więcej niż 1,5 godziny.

BIAŁE DROGI, BIAŁE BŁOTO

Pierwszy raz Strade Bianche oglądałam na żywo w 2016 roku. Tę deszczową i zimną edycję wygrał wówczas Fabian Cancellara. Było to trzecie zwycięstwo Szwajcara w tym wyścigu. Po tym wyczynie organizatorzy jego nazwiskiem nazwali jeden z najtrudniejszych sektorów szutrowych – Monte Sante Marie na 130. kilometrze trasy.

Ten sukces był dla „Spartakusa” niezwykle ważny, choć Strade Bianche historią nie może równać się z Mediolan-San Remo, Liège-Bastogne-Liège czy Paryż-Roubaix. Po raz pierwszy wyścig wystartował w 2007 roku, wtedy pod nazwą Ponte Paschi Eroica. Początkowo rozgrywany był jako impreza UCI Europa Tour w kategorii 1.1. Pistolet startowy inauguracyjnej edycji Strade Bianche wystrzelił w małej toskańskiej miejscowości Gaiole in Chianti. Finiszową kreskę na słynnym Piazza del Campo w Sienie pierwszy przejechał Aleksander Kołobniew, wówczas zawodnik CSC. Trasa liczyła 200 km, w tym 50 km po sektorach szutrowych – toskańskich białych drogach (wł. „strade bianche”). Takiego szutru nie znajdzie się nigdzie w Polsce. W latach 2009-2011 wyścig przemianowano na Motepaschi Strade Bianche, jego głównym sponsorem został wtedy Monte dei Paschi di Siena – pierwszy na świecie i wciąż działający bank, założony w Sienie w 1472 roku. Dopiero w 2012 r. zaczęła obowiązywać obecna nazwa, czyli Strade Bianche. Nazwa wzięła się właśnie od białego szutru, który w ostatnich latach przez deszczową pogodę przypomina raczej biało-szarawe błoto. W 2015 roku wyścig otrzymał kategorię HC, a od 2017 r. jest już w elitarnym gronie imprez World Tour. Od roku 2015 Strade Bianche organizowany jest dla kobiet, a od 2016 roku rozgrywane jest również gran fondo dla amatorów.

DO TRZECH RAZY SZTUKA

Niekwestionowanym bohaterem Strade Bianche, jak dotąd, pozostaje Fabian Cancellara. Szwajcar po raz pierwszy triumfował w 2008 roku, wygrał również w roku 2012 oraz – stawiając kropkę nad „i” przed zakończeniem pełnej sukcesów kariery – w 2016 roku. Dwa zwycięstwa na swoim koncie ma Michał Kwiatkowski (2014, 2017). Poza „Spartakusem” i „Kwiato” żaden z dotychczasowych zwycięzców Strade Bianche nie może poszczycić się więcej niż jednym triumfem w tym młodym wyścigu. W 2014 roku Polak na ostatnim podjeździe zostawił Petera Sagana. Przed rokiem zaatakował znacznie wcześniej i ostatnie kilometry pokonywał już samotnie. – Byłem pewien, że wygram, kiedy osiągnąłem szczyt ostatniego podjazdu – mówił na mecie. – Mój dyrektor sportowy przez radio podawał, że różnica rośnie, ale nie powiedział, ile wynosi. Starałem się opanować emocje. Na mokrej nawierzchni w Sienie wszystko może się zdarzyć, więc zachowywałem pełne skupienie do końca.

W 2018 roku jeden z najlepszych polskich kolarzy mógł przejść do historii, jako drugi zawodnik, który będzie miał swój szutrowy sektor na trasie wyścigu. – Nie myślałem o tym, który sektor chciałbym mieć – powiedział „Kwiato” przed wyścigiem. – Ale zazdroszczę Fabianowi, który wybrał Sante Marie. Nie wiem, czy wygram trzy razy, ale już nie mogę się doczekać powrotu do Sieny.

Edycję 2018 wygrał Tiesj Benoot, ale walecznością zaimponował kibicom Wout Van Aert, przełajowy mistrz świata, który po małych perturbacjach na Via Rinaldini wjechał na metę trzeci, za Romainem Bardetem. Po raz trzeci z rzędu drugie miejsce w wyścigu elity kobiet zajęła Katarzyna Niewiadoma. Na metę wjechała wycieńczona, 49 sekund po Annie van der Breggen. – Wygląda na to, że już zawsze będę zajmować drugie miejsce w Strade Bianche. Wyścig był niesamowicie trudny i robiłam wszystko, żeby nie zejść z roweru – przyznała.

AMATORZY NA START

Od 2016 roku także amatorzy mogą spróbować swoich sił na „białych drogach”. W tym roku na stracie stanęło aż… 5000 zawodników, zgodnie z limitem zgłoszeń (!). Wśród uczestników gran fondo nie zabrakło kolarskich gwiazd: olimpijczyka i mistrza świata Paolo Bettiniego, byłego mistrza świata Alessandro Ballana czy zawodników teamu Trek-Segafredo, którzy ścigali się dzień wcześniej w wyścigu prosów. Na rower wsiadł także burmistrz Sieny Bruno Valentini. W Gran Fondo Strade Bianche wystartowało 800 zawodników spoza Włoch, w tym także z Polski.

Do wyboru były dwa dystanse 139,2 km, z czego 31,4 km prowadziło przez sektory szutrowe, oraz 86,6 km, w tym 21,6 km po „białych drogach”. Rywalizację zdominowali, jakżeby inaczej, Włosi. Koszt udziału waha się między 60 a 70 euro, w zależności od kolejności zgłoszeń. W ramach tej kwoty zawodnik otrzymuje numer startowy, pakiet gadżetów od sponsorów, wsparcie techniczne podczas wyścigu, w razie potrzeby pomoc medyczną, możliwość korzystania z punktów odżywiania i pasta party po wyścigu. Choć wydaje się, że limit miejsc na poziomie 5000 pozwoli zapisać się w każdej chwili, szczególnie iż do kolejnej edycji zostało mnóstwo czasu, z uwagi na liczbę chętnych lepiej sprawdzać na stronie www.gfstradebianche.it, czy zapisy się nie rozpoczęły.

DOLCE VITA

Nawet najbardziej kolarski wyjazd do Włoch zawsze wiąże się z degustowaniem potraw i win. W samej Sienie jest mnóstwo trattorii, często rodzinnych, które nie są nastawione na turystów, ale przede wszystkim na mieszkańców. Pizza jest w nich pyszna, ale warto spróbować potraw typowych dla tego regionu. W Toskanii i w okolicach Sieny bardzo popularne są dania z dziczyzny, którą podaje się z makaronem pappardelle albo pici (grubsze spaghetti). Toskania to także trufle oraz sery – przede wszystkim pecorino. Wybór słodyczy jest tu równie ogromny, od ciasteczek cantuccini po panforte, czy lodów, na które warto pojechać aż do San Giminiano. Tamtejsza lodziarnia trzy razy wygrywała mistrzostwa świata w swoim fachu. A jeśli Toskania, to i wina, przede wszystkim Vino Santo, Chianti Colli Senesi, Vino Nobile di Montepulciano, Brunello di Montalcino i Vernaccia di San Gimignano.

Oprócz samej Sieny, której zwiedzanie może zająć i tydzień, koniecznie trzeba odwiedzić pobliskie, niesamowicie klimatyczne miasteczka. Choćby rowerem. Nierzadko stare gospodarstwa zaaranżowane zostały na luksusowe hotele, w których przed wyścigiem goszczą ekipy kolarskie. Na trasie podróży powinno znaleźć się, oddalone zaledwie o 18 km od Sieny, Monteriggioni albo San Gimignano, w którym zatrzymał się czas i które bywa nazywane średniowiecznym Manhattanem ze względu na liczne kamienne wieże. A na trasie Strade Bianche warto odwiedzić m.in.: Buonconvento, miejscowość, która jest na liście najpiękniejszych włoskich miasteczek, Montalcino oraz Pienzę, która była siedzibą papieża Piusa II i która została uznana przez niego za miasto idealne.

To chyba wystarczająca zachęta, żeby już teraz bukować bilety na lot do Bolonii w pierwszy weekend marca przyszłego roku. I być może na własne oczy na Piazza del Campo zobaczyć trzecie zwycięstwo Michała Kwiatkowskiego w Strade Bianche albo pierwsze – Katarzyny Niewiadomej.

Tekst ukazał się w SZOSIE 3/2018.

Chcesz czytać więcej?

Zaprenumeruj SZOSĘ