Nie liczę kalorii

Monika Brzeźna, zawodniczka MAT Atom Sobótka o metodach regeneracji, kolarskiej kuchni i planach na okres przejściowy

Korzystasz z alternatywnych metod terapii, m.in. akupunktury. Dlaczego?
Po akupunkturze bardzo dobrze się czuję. Po tym, jak akupunkturzysta nakłuwał mi plecy, odczuwałam sporą różnicę między swoim samopoczuciem przed i po. Miałam trudny początek sezonu, wciąż siedział w moim organizmie jakiś wirus. Jak tylko zaczęłam trenować, natychmiast przemęczałam organizm. Przyjęłam, zgodnie z zaleceniami, dziewięć zabiegów. Niestety, nieregularnie, rozciągniętych w czasie, bo stale coś mi wypadało. Niemniej już po pierwszym czy drugim spotkaniu pojechałam na kryterium. I może się wydawać śmieszne, ale czułam ogromną różnicę.

Twój akupunkturzysta wiedział, że zajmujesz się kolarstwem?
Tak. Moja ciocia, która do niego jeździ i która mi go poleciła, powiedziała mu o mnie i stąd całe zamieszanie. Pojechałam do niego i powiedziałam o osłabionej odporności i kiepskiej regeneracji, ale nie miałam większego przekonania, że jest jakikolwiek sens w tym nakłuwaniu. Jego asystent, który wspina się w górach, opowiedział mi, że po takim zabiegu, kiedy szedł powyżej pewnej granicy, wymagającej dłuższej aklimatyzacji, jego organizm potrzebował na dostosowanie się do nowych warunków o wiele mniej czasu niż pozostali uczestnicy wyprawy. Oczywiście, że przyszła mi do głowy myśl, iż to tylko sugestia, a moja głowa okazała się na nią podatna. Niemniej, po „igiełkach” czułam poprawę, więc coś w tym jest.

Fot. Szymon Gruchalski
Fot. Szymon Gruchalski

Teraz wciąż jeździsz na zabiegi powodu tego wirusa?
Głównym celem jest wzmocnienie organizmu. Akupunktura także rozluźnia mięśnie. Na rowerze często spinają się plecy, pomaga na to masaż, ale akupunktura również.

Oprócz akupunktury stosujesz jeszcze jakieś inne metody wspomagania zdrowia?
Nie jestem wystarczająco systematyczna. Choć znam kilka metod. Na przykład po ciężkim treningu, dla szybszej regeneracji mięśni stosuję kąpiel z wodą utlenioną. Do wanny napuszczam wodę i dolewam dwie, trzy buteleczki wody utlenionej. Przez 20-30 minut w takiej wodzie się leży. Przez skórę do tkanek dociera więcej tlenu. Ja taką kąpiel stosuję głównie, kiedy zmarznę po treningu w deszczu, albo kiedy łapie mnie przeziębienie, przy pierwszych jego objawach, bo taka kąpiel też dobrze rozgrzewa. Zazwyczaj po treningu, kiedy nie mam wyścigów, w okresie przygotowawczym staram się zmobilizować organizm, żeby sam się regenerował. Trzeba go po prostu tego też nauczyć.

Poszukujesz również innych metod?
Tak, bo bardzo często najprostsze sposoby są najlepsze, a jeśli coś nie szkodzi to warto wypróbować. Szczególnie jeśli są to rzeczy naturalne. Oczywiście, wszystko z dala od dopingu i substancji zabronionych.

Rozmawiałam z waszym teamowym mechanikiem, Piotrem Mrozem, który, cokolwiek kupowałam do jedzenia, mawiał, że „Monika powiedziała by ci, że to pomaga na to, a to na tamto”.
[Śmiech] Nie wiem wszystkiego, ale rzeczywiście dużo o tym czytam.

Zwracasz uwagę na dietę?
Skrupulatne liczenie kalorii nie jest dla mnie. Nie zwracam na nie uwagi, ale staram się jeść jak najbardziej naturalnie. Na przykład wiosną, kiedy te treningi są chyba najcięższe i trzeba wspomóc organizm białkiem, zamiast „szejka” wolę zjeść dwa jajka lub jogurt. Żeby nie pakować się chemią. Organizm lepiej sobie radzi, kiedy podaje mu się naturalne składniki.

W jakiej formie najlepiej zjadać te jajka?
Jak kto lubi, chociaż chyba najlepiej na miękko, bo wtedy mają najwięcej wartości odżywczych i żelaza. Ja wolę takie delikatnie ścięte.

Fot. Piotr Kozłowski
Fot. Piotr Kozłowski

Izotonik też przygotowujesz sama?
Wiadomo, że najwygodniejszy jest taki gotowy, tylko do rozrobienia i na ogół właśnie z takiego korzystam. Ale kiedy mi się skończy, rzeczywiście przygotowuję go sama z wody, cytryny, miodu i z odrobiną soli himalajskiej. Dobrze, żeby to była taka właśnie sól. Ma bogaty skład i pochodzi z niezanieczyszczonych rejonów oraz jest zalecana przez dietetyków.

Wiele gotowych produktów zastępujesz swoimi wyrobami?
Chciałabym, żeby tak było i pewnie nawet znalazłabym na to czas, tylko… trochę brakuje mi chęci. Choć kiedy jestem w domu, staram się codziennie pić świeżo wyciskany sok z owoców i warzyw z naszego ogródka. Wiosną dodaję do niego pokrzywę i warzywa liściaste. Jeśli nie muszę, nie stosuję tabletek.

Masz ulubiony zestaw warzyw i owoców, z których robisz sok?
Pomarańcze i szpinak, dorzucam też awokado i jabłko. To taki zestaw zimowy. Latem – co tam zgarnę z ogródka. Malina, jeżyna, jabłko, gruszka i wszystko, co zielone, bo chlorofil też ważna rzecz w diecie. Nie lubię buraków, ale je dodaję, żeby wzmocnić krew. Choć podobno lepszy jest burak gotowany niż surowy, bo bardziej krwiotwórczy.

Mieszkasz w małej miejscowości, więc masz dostęp do naturalnych produktów.
Zgadza się, nie mam problemów z dostępem do pewnych produktów. Zawsze znajdzie się w okolicy jakiś pszczelarz, od którego można kupić dobry miód, a nasz ogródek śmiało można nazwać plantacją. Mam wyciskarkę do soków. Marchewka, buraczki, z drzewa zerwę jabłko, gruszkę i sok gotowy.

Zainteresowałaś się takim odżywianiem niedawno, czy „masz tak od zawsze”?
Na studiach miałam kolegę, który miał znajomych lekarzy, promujących możliwe najbardziej naturalne metody odżywiania i leczenia. Zasypywał mi skrzynkę mailową informacjami i artykułami, które od nich uzyskiwał. Dużo wartościowej wiedzy z tych maili wyczytałam. Skoro już zaczęłam to czytać, korciło mnie, żeby zastosować w praktyce. A później sama szukałam dodatkowych informacji na ten temat. Sporo podpowiada mi Bartek Huzarski, kiedy z nim trenuję. Zadaję mu wiele pytań o żywienie, bo w Borze wszystko musi być bio, naturalne. I stąd wiem na przykład, że warto zjadać po wyścigu pyłek pszczeli, który najlepiej rozpuścić w wodzie. Ale ja czasami jem go na sucho z miodem, tak jest po prostu szybciej [śmiech].

Pewnie trudne jest trzymanie takiej naturalnej diety, kiedy jest się w ciągłych rozjazdach, nie zawsze można gotować sobie samemu i korzysta się ze zbiorowego jedzenia?
Jeśli jestem poza domem, nie jest szczególnie wybredna. Jem to co jest. Poza tym, nie przesadzałabym z tymi rozjazdami. „Kwiato” czy Majka – oni rzeczywiście większość czasu spędzają w podróży, poza domem. Ale ja jestem tyle samo w podróży, co w domu, więc nie jest to dla mnie jakoś szczególnie kłopotliwe. Tydzień mnie nie ma, tydzień jestem, nie jest to kłopot.

Układasz dietę pod wyścig?
Nie, choć oczywiście znam teorie, że ileś dni przed trzeba nie jeść węglowodanów, a później się je pakuje w siebie, ale… Raczej słucham swojego organizmu i jadam to, czego on potrzebuje. Jak czuję, że nogi są puste i potrzebują węglowodanów, to jem makaron lub ryż.

Monika Brzeźna ma jutro wyścig. Co je na śniadanie, obiad i kolację?
Różnie. Na śniadanie zazwyczaj jem jajecznicę albo owsiankę. Przed wyścigiem pakuję w siebie głównie węglowodany – makarony albo ryż. Jeśli makaron to z samym pesto lub z oliwą i parmezanem, takie małe dodatki. A co jem na kolację? Zależy, jaki to jest wyścig. Jeśli etapówka to na kolację też jest makaron albo ryż i jakieś mięso. Ale nie mam stałego dania.

Pijesz kawę?
Piję, przed treningiem do śniadania. U kogoś, w gościach – herbatę. Piję też wodę z imbirem i cytryną oraz miodem. Szczególnie zimą. Latem niechętnie, bo imbir solidnie rozgrzewa.

Przyda się teraz, kiedy za oknem jesień. Rozpoczęłaś już roztrenowanie?
Tak, ale staram się nie odstawiać od razu roweru, tylko co drugi dzień pojechać na przejażdżki. Zawsze szukam towarzystwa. Nie lubię sama trenować. Często jeżdżę z Bartkiem, choć teraz mi, przez tę kontuzję, odpadł jako partner treningowy. Jest na tyle wyrozumiały, że nawet jeśli miał jakiś trening do zrobienia to i tak wyjeżdżaliśmy razem, on robił swoje ćwiczenia, ja w tym czasie jechałam jakąś rundkę, a później się znów zjeżdżaliśmy. Fajne jest to, że nie trzeba zastanawiać się nad trasą, bo on to ma wszystko w głowie. Fajnie się z nim trenuje. Mam nadzieję, że złapie kontrakt na przyszły sezon, bo nie wiem jak wiosnę bez niego przetrwam!

Zimą dużo jeździsz na MTB.
Jeśli pogoda jest taka, że nie można wyjechać na szosę, rzeczywiście dużo jeżdżę MTB. Zaczynałam od tego i nadal mnie ciągnie. W sezonie nie mam na to czasu, ale zimą lubię pojeździć po lesie. Kiedy teraz widzę, jeżdżąc po lesie, jakie zjazdy pokonywałam, gdy startowałam w wyścigach MTB, a nie byłam zbyt dobra technicznie, to włos mi się na głowie jeży! U nas w Sobótce właśnie przygotowano świetne single, po których jeszcze nie jeździłam, więc na pewno się na nie wybiorę.

A przełaje, próbowałaś kiedyś?
Zastanawiałam się nad tym i mam ogromną ochotę spróbować, tylko nie mam przełajówki. Ale poważnie myślałam o tym, żeby zimę przejeździć na przełaju. Dziewczyny ode mnie z klubu, Kasia Wilkos i Łucja Pietrzak, w młodszych kategoriach spędzały zimę na przełajach i to im wpadł taki pomysł do głowy, a przy okazji i ja się zainteresowałam tematem. Agnieszka Bacińska też niejeden sezon przełajowy ma za sobą. Sezon szosowy z przełajowym się nakładają, można z marszu wejść w ściganie po błocie. Kto wie, może zobaczycie niejedną koszulkę MAT Atom na Mistrzostwach Polski w przełaju…

Jesteś świetna w kryterium, więc takie interwałowe ściganie chyba by ci odpowiadało?
Takie trochę połączenie szosy z MTB. Choć przyznaję, że kiedy przychodzi wreszcie koniec sezonu, to odrobinę trudno się zmobilizować. Ale jeśli nie w tym roku, to może w przyszłym spróbuję.

Zimą SZOSA zjeżdża z szosy…
…to zapraszam do Sobótki! Zanim jeszcze nie było tych singli, kiedy było zimno i śnieg, wpadałam do lasu Suliwoods. Świetne miejsce! To nie jest tak, że tam jeździ się wyłącznie pod górę. Są znakomite tereny do jazdy, kilometrami ciągną się fajne trasy. Zapraszam!

Rozmawiała: Małgorzata greten Pawlaczek

Fot. Hania Tomasiewicz
Fot. Hania Tomasiewicz
Written By
More from Redakcja

Drugi Ganna

Ponad 100 lat temu, w 1906 roku, Luigi Ganna wygrał pierwszą edycję...
Czytaj więcej